Do domu wracamy pojazdem wyjącym niczym Walkirie potraktowane miotaczem ognia. Ale dzięki wstawiennictwu naszych Aniołów Stróży i okoliczności że Bóg przez palce patrzy na szaleńców jakoś docieramy. Potem już u mechanika łożysko po prostu wysypuje się z koła...
A tak a propos urlopu - znacie ten rosyjski kawał jak to Iwan z żoną Wierą do Paryża na urlop pojechali?
No mieli jechać to pojechali, że do Paryża im się zachciało, tak i ich wola. Ważne że pojechali. Jak pojechali tak i wrócili. A jak wrócili to znajomych zaprosili, wódki napili, kawiorem zakąsili, szampana mieli na przepitkę i zaczęły się pytania.
- Iwan! - pyta jeden z gości - a co wy tam w tym Paryżu robili?
- Ja uże nie Iwan, ja Żan! - odpowiada Iwan, ale jak chaczjesz to ja tobie skażu. No z rana to ja na Wierandu, patom my zawtrakali i ja znowu na Wierandu, potem my objedali i ja odnawo na Wierandu a patom my użinali i ja wsjo noczi na Wierandu!
Zdumieli się goście, cóż za widok musieli mieć Iwan znaczy Żan z tej werandy i pytają Wierę jak jej w tym Paryżu było a ona na to:
Ja użje nie Wiera... ja Wieranda!
To tak tytułem wstępu do rozważań nad urlopingiem. Urloping to przekleństwo dopadające co roku znaczną część biomasy ludzkiej. Wiąże się to z tym że tzw. urlop czyli ileś tam dni wolnych od pracy w roku, uznano za zdobycz cywilizacyjną i socjalną i jak z większością owych zdobyczy jest ona przymusowo egzekwowana. Pewnego dnia przychodzi do człowieka szef i oznajmia: "Smith planowaliście urlop na lipiec i jest lipiec! To co Wy tu do k... nędzy jeszcze robicie?!! Proszę przekazać wasze pier... obowiązki, temu drugiemu Smithowi i przez dwa tygodnie od jutra was tu nie widzę!" Sytuacja taka powtarza się na całym świecie i o ile dla Japończyka graniczy z decyzją o popełnieniu seppuku, to dla Europejczyka i Amerykanina jest wprawdzie przeżyciem traumatycznym, ale takim które daje się zagłuszyć oparami alkoholu.
Zaczyna więc ów nieszczęsny Smith (może być i Kowalski, ale to rzeczywistość uniwersalna, więc celowo odcinam się od jakichkolwiek skojarzeń z polskością) kombinować - że skoro urlop, to trzeba by gdzieś pojechać, coś zrobić, tak żeby po powrocie, gdy znajomi zapytają, można im było rzucić od niechcenia nazwę jakiegoś kultowego kurortu, lub bardzo znanego miasta. Szczęśliwi ci którzy nie mają znajomych i mogą spędzić urlop na działce lub we własnym mieszkaniu, popijając zimne piwko lub wódkę bez konieczności fotograficznego dokumentowania przeżytych "atrakcji" - inni muszą; piec się na słońcu, pocić przemierzając ulice miast o znanych nazwach, nudzić w muzeach, rzygać podczas przybrzeżnych rejsów wycieczkowych, wdychać smród wielbłądów, słoni lub lam, kląć w górach na wysokość i brak wind, czy pomstować na komary nad jeziorami! Urloping to nic przyjemnego.
W czasie wolnym od "atrakcji" Smith usiłuje robić to co umie najlepiej... Wypuścić żonę na plażę lub zakupy, samemu zasiąść przed telewizorem z piwem lub drinkiem i cieszyć się że: byle do wieczora...
Całe tysiące takich zesłańców spotyka się co roku, gdy rozpaczliwie usiłują zabić choćby godzinę pobytu w łagrze zwanym "ośrodkiem wypoczynkowym" kolejnym gofrem, drinkiem, czy wybieraniem jeszcze jednej pamiątki dla cioci Zosi, która i tak ma ich pierdyliard a część już dawno przekazała na cele dobroczynne.
Na tym tle nasi poczciwi rodacy jadący gdzieś nad jezioro, dymiący grillem od rana do późnej nocy, co dzień wynoszący do kontenera worki pełne opakowań szklanych, bynajmniej nie po occie i znoszący pełne bynajmniej nie z octem - wcale nie wydają się tacy siermiężni jak to usiłują nam różne lekkoduchy imputować.
Ot po prostu - człowiekowi brak przystosowań ewolucyjnych do Urlopingu.
To już ostatni post na tym blogu.
od teraz nowe będą się pojawiały tylko i wyłącznie na
http://beskidniknaszlaku.blogspot.com/
gdzie wszystkich moich dotychczasowych czytelników zapraszam.