Thursday, September 4, 2008

Wiedeń 27 lipca 2008

Stało się...pojechaliśmy!
Autobus linii Eurolines z Tarnowa do Wiednia, wyjazd wieczorem, po drodze zbieramy jeszcze pasażerów z Brzeska, Krakowa i innych miejscowości - ale już drzemałem więc nie bardzo pamiętam. Pomysł takiego wypadu podsunęła nam koleżanka Marzenki, gdy urządziły sobie spotkanie klasowe. Znaleźliśmy przewoźnika, kupili bilety i ... jedziemy.
Przyjazd do Wiednia 5 rano.
O tej porze byliśmy w zasadzie jedynymi ludźmi na ulicach.

Wpierw, póki zmęczenie jeszcze nie da nam się we znaki spacer nad..Dunaj! No bo gdzieżby indziej?

O tej porze dnia ulice Wiednia są szerokie i porażająco puste, Tak wyglądają Hauptalee, Po drodze minęliśmy jeszcze stadion Ernsta Happela - czy komuś coś mówi ta nazwa?

Hotel Hilton nad samym Dunajem - moim skromnym zdaniem...brzydki - no ale sama nazwa wywołuje dreszczyk snobistycznego podniecenia.



Ulica Handelskai widziana z mostu prowadzącego do hotelu Hilton.
A to juz wschód słońca na Dunajem

Za nami Dunaj i ultra nowoczesne city

wypiliśmy po kubku kawy, przegryźli kupione jeszcze w Polsce drożdżówki i powędrowaliśmy nabrzeżami.


widok z nabrzeża Praterlande na kościół Św. Franciszka (szalenie mi się podoba ta stylistyka architektoniczna - a dalej będzie jeszcze piękniej)

ścigacze rzeczne na Dunaju - w cywilizowanych krajach nie ma tabliczek "zakaz fotografowania"...

"noclegownia" ;-)

Następnie ulicą Lassalla powędrowaliśmy na Prater. A tu ...

Wiedeń bez Diabelskiego Młyna wiele by stracił...

Tak samo jak bez pomników dziarskich wodzów...

Klimat Prateru jest niesamowity, nawet o 7 rano, nawet w Niedzielę, nawet gdy prócz nas nie ma tu nikogo żywego...

Kolejny Hotel w którym prawdopodobnie nigdy się nie zatrzymamy, ale którego nazwa brzmi ...

Zresztą jeśli się nawet kiedyś tu zatrzymamy to i tak nie będziemy pierwszymi Polakami w tym miejscu...

Kolejny z licznych wiedeńskich kościołów, choć nie są tu tak liczne jak w Krakowie, ani poza kilkoma wyjątkami tak piękne.

Za to niektóre z innych budynków sprawiają że czuję się jak na Al. Trzech Wieszczów w Krakowie.

W Wiedniu hiper nowoczesność zdaje się wyrastać wprost z tradycji.

Chwilka odpoczynku przy ulicznym źródełku. To już koniec Prateru.

Przed nami Most Szwedzki na Kanale Dunajskim

Stacja metra na Placu Szwedzkim - mamy problemy, biletomaty nie chcą przyjmować nominałów euro którymi dysponujemy, karta Marzenki jest zawieszona, a na moją bank nie zdążył przelac środków - pozostaje mieć nadzieje że gdzieś rozmienimy pieniądze. Póki co jednak musielismy się obejść ze smakiem, gdyż o tak wczesnej porze w Wiedniu wszystko jest szczelnie pozamykane.

Znów chwilka odpoczynku, jak widać na Placu Szwedzkim McDonalds zajmoje równie poczesne miejsce co na ulicy Floriańskiej, lub placu Sobieskiego w Tarnowie i ... równie sensownie się z tymi miejscami komponuje...
Już lepsza ta kiczowata truskawka...

Uliczki starego Wiednia do złudzenia przypominają Bielsko ... a może odwrotnie? Trudno mi w tej chwili wyrokować - w każdym razie i tu, i tu jest pięknie, mieszczańsko, tudzież solidnie.

Złoty Smok - jego widok zdziwił by nie w Warszawie ale nie w Krakowie, Tarnowie, Wiedniu czy...Przemyślu.

Wiedeńskie restauracyjki, ich wystrój oprawa i wnętrza...i znów wracają wspomnienia z Bielska.

Fleischmarkt - kolejne kościoły portale i fasady od których dostaję zawrotu głowy, powoli przestaję fotografować - za wiele tego na raz.

Powoli dobijamy do centrum Wiednia czyli Stephans platz... przez uzdolnionych jezykowo rodaków zwany placem...Stefana - otóż jest to plac i bazylika Św. Szczepana...

Jak widać w Wiedniu też może komuś odbić palma...

Plac Św. Szczepana tu jak wszędzie w Wiedniu hipernowoczesność jest doskonale wkomponowana w wielusetlentnia tradycję...

Bazylika Św. Szczepana - cud architektury! Nie potrafię pisac o budownictwie, zawsze zapominam odpowiedniej terminologii, mylą mi się style - ale ten kosciół robi niewiarygodne wrażenie. Jak zwykle tego typu budynki w wiecznym remoncie, gdy skończą lewą strone fasady to zaczna remontować któryś z boków, potem co innego - tak jest - tak musi być jeśłi to piekno ma przetrwać.


I znów znany z Krakowa akcent... będę szczery w Wiedniu czuję się jak u siebie, nawet jeśli trudno czasem dogadać się z tubylcami.

Rzeźby na frontonie katedry Św. Szczepana

wmurowane tablice nagrobne, każda to osobny kawałek historii.

Mówcie co chcecie ale z takiej katedry bliżej do nieba, niż z betonowego bunkra...

Wnętrza robią jeszcze większe wrażenie - trudno się skopić na modlitwie tak ogromna jest chęć fotografowania, nie sposób skopić się na fotografowaniu tak wielka jest potrzeba by uklęknąć do modlitwy

I w tym momencie wymiękłem...
Katedra Bagińskiego, okazała się rzeczywistością, to miejsce jest tak dojmujące pięknem i ... religią że bez żalu stał bym się jednym z jego filarów.

Jak widać JPII to dziedzictwo całej Europy i Polska nie jest jedynym krajem w którym odcisnął swoje święte piętno.

Musieliśmy iść dalej, ta katedra nie była naszym jedynym celem a skoro nie mogłem stać się jej częścią na zawsze...
A plac Św. Szczepana jest sercem Wiednia...

Pieniądze rozmieniliśmy w sklepiku przykościelnym, kupując kartki dla znajomych i dla siebie (zawsze wysyłamy też kartki sami do siebie) , teraz spacer do stacji metra na placu Szwedzkim.

W takim miejscy nawet pocałunki smakują...inaczej (następnego zdjęcia nie pokażę bo widać na nim zbyt wiele), w sumie pierwszą randkę mięliśmy "pod zegarem" na placu Sobieskiego w Tarnowie, to i pocałunek "pod zegarem" w Wiedniu jest czymś naturalnym.

A to już widok z okna wagoniku metra, przed nami najbardziej romantyczna część Wiednia czyli pałac Schonbrunn

No i jesteśmy u celu

Tradycyjne jeszcze pamiętające secesje wzornictwo świetnie koresponduje tu z hipernowoczesnością infrastruktury technicznej

I nostalgią otwartych torowisk


Krótki spacer i jesteśmy w pałacowych podworzach.
...robią wrażenie...


A potem w przepastnych ogrodach...co ciekawe mało tu cienia a mnóstwo...splendoru. Mieli jego twórcy pomysł - taki gość tu zaproszony nader szybko opadał z sił, przytłoczony przepychem roślin, sztukaterii i palącego słońca...idealne miejsce na rokowania.


Wiele lat musiało trwać pielęgnowanie takiego żywopłotu, ale było warto.

A z takich ruchomych rusztowań ogrodnicy pielęgnują owe monstrualne zielone ściany.

I te perspektywy...wertykalne / horyzontalne i ... zielone...

A poptem przyszedł czas na odpoczynek, posililiśmy się cukierkami - cukierki są najlepsze na taką okazję, nie tak obciachowe jak kanapki, nie grozi im wypłynięcie jak czekoladzie, a kalorii mają mnóstwo...

Zaś ochłody trzeba było szukać przy fontannach, problem w tym że wprawdzie od wody było nieco chłodniej, ale za to od słońca, znacznie goręcej niż w cieniu...

Z drugiej strony "kaczka onanistka" chyba jednak wolała wodę niż cień...może to od tego słońca tak ja "wzięło" ? ;-)

A to juz najbardziej reprezentacyjna część najbardziej reprezentacyjnego ogrody w najbardziej reprezentacyjnym miescie czyli ... Glorietta z widokiem na oranżerie Marii teresy (chyba).

Gloriettę można obejść dookoło, a oranzerie sobie podarowaliśmy, brak czasu, brak sił...

I po drugiej stronie gigantycznej fontanny

A tak wygląda w całości, z pewnego oddalenia

Czas wracać, w stronę pałacu

Wyprażeni słońce, na bezdechu od wrażeń, wychodzimy z pałacowych ogrodów, chyba można by to spędzić tydzień i za każdym razem oglądać co innego, czy to historycznego, czy tez przygotowanego dla turystów.

Plac przed Schonbrunn
To się nazywa złapac fortunę za cycka ;-)

I znów pokrętne żelazne drogi wiedeńskiego metra...

A w metrze dodatkowa atrakcja - grajkowie (może to i nie najwyższa klasa, ulicznych grajków, bo zmuszeni byli zejść do podziemia ;-) ale w sumie nie byli tacy źli.

Kolejny przystanek - stacja Stadtpark - czyli park miejski...ładnie tu.

Tu walka z narkotykami przybiera mniej oficjalny charakter niż w Polsce.


Architektura i zdobienie stacji metra nawiązuje do architektury parkowej

Dotyczy to nawet...miejsc gdzie i arcyksiążę chadzać musiał osobiści i piechotą...

Przez Park przepływa potok - Wien
Przez Moskwę przepływa rzeka Moskwa a przez Tarnów...Wątok - dziwne to jakieś...

Tu wypijemy kawę i zjemy wiedeńskie kremówki (te z Wadowic są lepsze ale pod warunkiem że je się je nie w Wadowicach ale w Kalwarii Zebrzydowskiej...pokrętne? )

Poznajecie tego faceta?
Tak to sam ozłocony przez współczesnych i potomnych - piewca, Wiednia, Austrii i Dunaju:
Johann Strauss

Czy komuś zaleciało kiczem? ...

No więc kupujemy sobie na pamiątkę obrazek "własnoręcznie namalowany" przez murzyna, który nawet pokazuje nam że ma pisaki, ołówki i cały warsztat - chwilę później spotykamy jakąś Koreankę z takimi samymi kredkami i ... obrazkami. Z oburzeniem odrzucam myśl że są one fabrykowane maszynowo gdzieś w chinach...
To tylko graficy wybierają najpiękniejsze zakątki Wiednia i je rysują dziwnym przypadkiem w taki sam sposób i taką samą techniką...kserograficzną - ale cóż się dziwić - Wiedeń to miasto magiczne... ;-)

A przed nami kolejny szumny hotel o szumnej nazwie od której aż szumi w głowie niczym od szampana - tym razem nie skorzystamy...może innym, albo wcale...



Tym razem suniemy metrem na druga stronę starego Widnia. Stacja docelowa - Roosevelt platz.
Architektura kolejnej stacji także robi wrażenie.

Przed nami kolejny z kościołów Wiednia.
Z tego miejsca udamy się na pieszą wędrówkę.

W sensie dosłownym - schody do nieba...ach móc sobie nimi pójść...


A na zieleńcu nowoczesna rzeźba - nie jest ważne co przedstawia, ważne że jej forma ma budzić uczucia i dostarczać wrażeń estetycznych...nie dostarczyła...może się zasobnik skończył, albo to działa dopiero po wrzuceniu monety?

Neptun tryzubem strzeże uniwersytetu...

A ma czego strzec...

Niektórzy "szczęśliwcy" poruszają się po Wiedniu samochodami spacerowymi

lub autokarami. Ale to już kompletna aberracja, nie jesteś turystą, tylko towarem - przywiozą cię na miejsce, wysypią z pojazdu, pokarzą co obiecali w folderze reklamowym, nie zostaniesz ani moment dłużej, bo zaraz zapakują cię z powrotem i powiozą byś popatrzył sobie na inną atrakcję...
Lubisz tak?
Nie ma sprawy...tylko nie nazywaj siebie podróżnikiem, skoro nawet turystą jesteś tylko...z braku lepszego określenia.

Wiesz co to jest turystyka?
No skąd niby masz wiedzieć...przywiozą, pokarzą, odwiozą...
znajomym zaprezentujesz serię zdjęć, ty z pałacem, ty z ratuszem, a tu jakaś rzeźba, ale nie powiedzieli jaka, więc już pokazujesz następne zdjęcie, ty w ogrodach, ty na tle fontanny...

Pogadamy jak spróbujesz u tureckiego sprzedawcy, mówiąc po angielsku w samym sercu Wiednia zamówić coś do jedzenia...
i uwierz mi jeśli ci się uda, to żadne zamawiane przez pilota frykasy nie będą ci smakowały jak ten kawałek kebabu, czy hot dog.

Ale wracajmy na szlak...

To nadal uniwersytet - ale idziemy już w stronę Ratusza
Po drodze urokliwe skąpane w zieleni frontony kamienic.


i doszliśmy...to zdanie pisałem kilka razy, za każdym razem to co chciałem napisać, nie pozwalało się ubrać w słowa. Szkoda - popatrzcie, może zrozumiecie dlaczego.

JKestem absolutnie pewien że można by wykonac zdjęcia tysiąc razy piękniejsze od moich, lepiej uchwycone, lepiej skadrowane, pod lepszym kątem i przy lepszym swietle - ale trudo jest robić zdjęcia na bezdechu, a dech mi zaparło.

Rzut okiem w kierunku Parlamentu


Ostatnie spojrzenie na ratusz


A po drugiej stronie Rathaus platz (to chyba jedyny przypadek gdy język nimiecki jest lepszy osd polskiego - rathaus platz - ma swoje brzmienia a po Polsku - plac ratuszowy - jakoś tak dziwnie to brzmi...pewnie dlatego że sam ratusz to naleciałośc z niemieckiego, wraz z prawem magdeburskim i osadnikami na nasz grunt przeszczepiona)
No więc po drugiej stronie placu...burg theater - czyli teatr miejski (no prosze teatr miejski, btrzmi całkiem przyjemnie...pewnie dlatego że teatr to greka...) .


kiczowaty knecht, upamiętniający coś tam...zmęczenie jest już tak durze że reagujemy tylko na silne bodźce, a że w pobliżu była budka z darmową wodą (chwała Wam Wiedeńczycy)...


uliczka Lichtenfelsg. bezpośrednie sąsiadująca z ratuszem.
Jeszcze raz odwracam się za siebie - kościół na Roosevelt platz - na mapie nazywany Votiv kirche

"Zbudowano go w latach 1855-1879, na wzór francuskich katedr gotyckich z XIII wieku, na polecenie cesarza Maksymiliana (brata Franciszka). Upamiętnia on cudowne ocalenie cesarza z zamachu, którego usiłował dokonać anarchista Libeny. Koszt budowy pokryto dzięki subskrypcji rozpisanej w 1856 r., w której wzięło udział ponad 300 000 obywateli. Na szczególną uwagę zasługuje fasada z pięknym rozetowym oknem i dwoma wieżami o wysokości 99m, stanowiącymi jej obramowanie." - notatka wkopiowana z Odyssei.com


Ten ekran z lewej strony to fronton Ratusza - ogromny plac przed nim zamieniono w wielką plenerową salę widowiskową -właśnie odbywa się tu festiwal

Ach ta sztukateria z ratusza - wybaczcie ale nie mogę się oderwać od tych zaklętych w kamieniu wiedeńskich mieszczan.


podcienia jednej z kamieniczek przy Reichsratsstrasse


Ech ten mieszczański erotyzm...jakie to wszystko zakamuflowane pod płaszczykiem ... neoklasycyzmu...podobne rzeźby znajdziecie w Przemyślu - chociażby...i jak tu nie kochać Austro-Węgier?


Mając do dyspozycji grupę pięknych kobiet można sobie pozwolić na zajęcia z dziedziny optyki...miło popatrzeć...


Pałac sprawiedliwości...a cóż by innego skoro Marzenka to prawnik i ma zdjęcia z analogicznymi budynkami w każdym mieście które odwiedzamy...Choć jak na mnie osobiście to pałac sprawiedliwości w Rzymie robi większe wrażenie.


A stamtąd już prościutko, zakosami pod parlament, a przed parlamentem fontanna Ateny...pretensjonalne? Chyba ciut owszem...


Parlament zawarty na głucho - to dobrze pamiętajmy co powiedział Alexis de Tocqueville
"Niczyje życie ani mienie nie może być bezpieczne, kiedy obraduje parlament"

słowa słowa słowa...

Tylko mi nie mówcie że czepiam się klamki... no dobrze...ale całował nie będę!

Cherubin z klamki parlamentarnych drzwi wyraźnie studzi ambicje i gasi
wybujałe mniemania o sobie...przydał by się taki na drzwiach naszego
parlamentu...

Ale to już kres naszej przygody z parlamentaryzmem austriackim - czas na siedzibę Melpomeny.
A jak Teatr to i Marzenka - wielka teatru miłośniczka.
Teatr Miejski w Wiedniu

Teatr i ratusz stoją vis a vis siebie - szyderstwo, memento, czy przypadek?

"Teatr mój widzę ogromny" (Wyspiański)...przynajmniej jeśli chodzi o gabaryty - a co gorsza ciężko jest znaleźć miejsce by obiektywem objąć całą bryłę...

Kamienica przy ulicy ... bankowej (Bank gasse)

Kościół Minorytów - braci mniejszych jak sama nazwa wskazuje...

Kolejna z malowniczych uliczek Wiednia...nie sposób ich wszystkich zliczyć, nie w ciągu jednego dnia...może przez rok...

Ciut natury pośród kamieni...
szarańczak siedzi na skrzynce, do której wrzuciliśmy nasze pocztówki...taki strażnik naszej pamięci.

Szpaler kamienic...nie wiem jak Wam, ale mi się tu bardziej podoba niż w szpalerze współczesnych biurowców

I znów kościół - może nie tyle ich to co w Krakowie, ale choćby z racji swojej różnorodności budzić muszą zaciekawienie. Tu bodajże kościół św. Michała.

pamiątki po starożytnym rodowodzie Wiednia
Przypadek, zrządzenie losu - sam nie wiem co, ale są akurat tuż przed bramami najwalniejszego miejsca cesarstwa - Hofburga.

W Pałacowe podwoje, zapraszają...naganiacze. malownicze postacie które oferują się jako przewodnicy, mentorzy, lub tylko są na diecie u wystawców.
Bramy cesarstwa - przyjemnie jest czuć się poddanym władcy tak wspaniałego (chwilowo pod zaborem warszawskim...chwilowo!)

Dzieckiem w kolebce kto łeb urwał hydranta...czy jakoś tak - przed Wami - Herkules!
tym razem dusi Cerbera ... ciekawe jak się ma eksterminacja mutantów do politycznej poprawności?...



niech stanie się światłość - cesarskim architektom udawało się to bez elektryczności...

Dziedzińce Hofburga - klasa sama dla siebie.

Orły sokoły...

Volkerkunde musseum - oraz bibliopteka narodowa - to już druga strona Hofburga, który przeszliśmy dziedzińcami, nie zachodząc na komnaty.

A cóż może być w wiedniu przed muzeum jak nie pomnik bohaterskiego przodka? No właśnie...
Zatem stoi tu Prinz Eugen ...

Erzh Karl Dkm pomnik na Heldenplatz

Jaki człowiek mały w stosunku do 6,5 tysiąca lat ... Egiptu. Nawet jeśli ten Egipt pachnie..plastikiem.

Volkerkunde musseum od zaplecza...też ślicznie...

Kogo jak kogo ale Mozarta też w Wiedniu zabraknąć nie mogło...

Ktoś kiedyś nazwał Goethego nadętym i ... chyba miał rację.
Bodajże Blaise Cendrars? ... albo któryś z Polaków - trzeba mieć klasę, by powiedzieć "król jest nagi!"
Miał klasę Stanisław Lem - gdy sugerował że Saramago - to faktycznie:
Sara ma go w (... domyśle ....)

A Goethe ... poczytajcie jego pamiętniki...

Okolice Opery wiedeńskiej - malownicze kamieniczki w stylu weneckim, place i rzeźby - cały Wiedeń!


Stąd już tylko kilka kroków zaułkami starego Wiednia do serca miasta - sercem cesarstwa-królestwa był Hofburg, zas sercem Wiednia jest katedra św. Szczepana i plac pod tym samym imieniem - własnie rozpoczynało się tu wieczorne zycie, ale o tym dalej.



Plac św. Szczepana - serce Wiednia. To tu toczy się miejskie niedzioelne zycie - kafejki, spacerowicze, młoda dżolernia na podrywie, panny na wydaniu do poderwania. Stateczni mieszczanie i ...
mieszczanie niecobardziej egzotyczni. A swoją droga czy Turcy nie mają poczucia pewnego ...dysonansu

I znów Katedra św.Szczepana - oczu od niej oderwać nie mogę, zwłaszcza że usiedliśmy na stopniach katedralnej plebani i odpoczywamy. Nogi bolą serdecznie, życie toczy się jakby obok nas. Nawet nie mam siły fotografować. A szkoda bo jest co - uliczne występy, graficy, kuglarze, magicy...Oszczędzałem baterie i pamięć rano - no to po południu los wziął na mnie odwet...czasami jego szyderstwa bywają irytujące...ale nie mam siły się irytować. siedzę na tyłku i fotografuję...to co widzę, a że widać naprawdę wiele...


Wracamy - to już nasza ostatnia droga - rundka wokół centrum, jakiś jedzenie u ulicznego sprzedawcy (Turek - jak zawsze - w Polsce mało jest ulicznych sprzedawców jedzenia - bo ...mało jest Turków)

Zamawiam dwie spore buły z pieczoną kiełbasą - smakują podle, ale jesteśmy głodni.

Jedliście kiedyś słodycze przez szybę - no to tu jest jeszcze gorzej - nie dość że przez szybę, nie dość że słodycze, to jeszcze rajska plaża...

Wróciliśmy na plac św. Szczepana - jest tu stacja metra - linia nr 3 zawiezie nas wprost na Erdbergstrasse - a tam już będzie czekał na nas autobus do domuuuuu!

No nie byłbym sobą, gdybym ostatnim wysiłkiem nie zdjął sobie jeszcze reliktów rzymskich murów tkwiących w trzewiach nowoczesnej stacji metra...

ściana płaczu - to juz koniec naszych Wiedeńskich przygód...no prawie - zasiedlismy tu w oczekiwaniu na autokar do Polski.
Nie mamy juz sił, nie mamy gotówki, mamy kartę pamięci pełną zdjęć, oczy nasycone widokami, dusze przeżyciami a serca...no cóż w sercach to mamy siebie.

Ale nie było tak słodko - nie myślcie sobie.
Nie obyło się bez przygód - nam się nigdy nie obywa bez przygód...
Otóż - chłopak który wypisywał nam bilet i robił rezerwację, pomylił daty - albo mu przez myśl nie przeszło że ktoś może do Wiednia jechać na jeden dzień, albo przysnął - w każdym razie nasze bilety powrotne opiewały na...za miesiąc !!!!
Desperacko zebraliśmy w sobie siły i jazda szukać czegoś do jazdy - na szczęście w autobusie do Rzeszowa były jeszcze dwa (ostatnie - serio!) wolne miejsca - zresztą nie obok siebie - nad czym ubolewaliśmy. Eurolines to jednak uczciwa firma i zabrali nas bez żadnych dopłat, tyle że nie jechali przez Tarnów. Trzeba było wysiadać w Jaśle a stamtąd dopiero kolejnym autobusem do Tarnowa.
I to by było na tyle - kolejna podróż
A jakże do ... Trondheim !