W samochód wsiadamy na drugi dzień po przejściu przeze mnie Wielkiej Pętli Ryterskiej. Rano schodząc po schodach dotkliwie apelują do mnie kolana, ale reszta jest OK. Zwłaszcza głowa - wywietrzona, spokojna, gotowa do akcji. Kolanami wszak w samochodzie się nie pracuje, więc spokojnie mogę ich apele zignorować, zresztą po kilku łykach kawy milkną na dobre.
Droga biegnie miło, wprawdzie przed Mielcem ustawili aż trzy "wahadełka", ale to nie są tereny czy trasy turystyczne, więc korki nie narastają - ot spowolnienie, ale nie koszmar. Potem już pełna płynność ruchu.
Jak widać na załączonej mapce, wyszedł nam taki... plemniczek ;-)
Po drodze, zresztą dostrzegliśmy kilka miejsc także wartych zobaczenia, tyle że dwa są priorytetowe i konieczne a tamte oboczne, acz na pewno ciekawe. Ponieważ nie wiemy, co ile czasu nam zajmie, to po prostu przyjmujemy do wiadomości że są, a jak się zdarzy okazja to wpadniemy i zobaczymy.
No ale po kolei.
CZARNOLAS
Samochód zostawiamy na parkingu przez parkiem, jest tam też sklep, tyle że zamknięty, co naz jakoś specjalnie nie martwi, gdyż gros prowiantu mamy ze sobą.
Zaraz za brama parkowa, po prawej stronie pyszni się bieluchny pawilon, są tam (kolejność wynikła ze znaczenia bytowego); kibelki, automat z kawą, kasa biletowa, pamiątki, mini galeria obrazów, stoliki przy których można usiąść - kuriozalnie musi wyglądać kawa w kartonowym kubeczku, na białym altanowym nawiązującym do XIXwiecznego wzornictwa stole... - co zdaje się nie tylko nam rzuciło się do głowy, bo przy stolikach nie ma nikogo, za to spacerujących lub siedzących na ławeczkach z kubeczkami jest osób kilka.
Bezsprzecznie największa, choć tymczasowa ozdoba parku...
Cholera mnie bierze na ten mój aparat! Nie pomaga ani lampa błyskowa,ani manipulowanie czasami - to co ma być doświetlone jest skryte cieniem, co co ma być przyciemnione, jest przepalone - nie ma szans wykrzesac z tego pudełka nic sensownego.
Już na wstępie wprowadzam w stan konsternacji panią pilnującą ekspozycji, zadając jej pytanie, czy mogę powozić Żonę na łódce łagodnie kołyszącej się na pobliskim parkowym stawku?
Trafiony zatopiony - widać byłem pierwszym który takie pytanie zadał!!!
No ale nie można - standardowa odpowiedź... jak się czegoś nie wie, to najbezpieczniej odpowiedzieć nie wolno"!!!
Taki przyczynek do opowieści "żyjemy w wolnym kraju"... ludzie niewolnictwo będą mieć w sobie jeszcze dokąd nie wymrze przynajmniej moje pokolenie, choć pewnie i dłużej, bo jak rozmawiam z osobami mającym teraz lat 30 z okładem - to także pośród nich wolnych ludzi nie zbywa.
W sumie czemu miało by zbywać? Skoro państwo i mendia robią wszystko by wychować sobie posłusznych, bezmyślnych, zniewolonych już we własnym umyśle "członków społeczeństwa" -
Korci mnie by mimo wszystko wsiąść do tej łódki... z racji na osobę Marzenki, która niespecjalnie lubi te moje auto da fe, daję sobie spokój.
Idziemy na ekspozycję - historycznych oryginałów mało jak w amerykańskim antykwariacie, głównie puste ściany z sentencjami, fragmentami wierszy, czy fraszek.
"dworskie warcaby" ;-)
"dworskie warcaby" ;-)
A tu oryginalne drzwi z dworku Kochanowskiego - dobre i to!
Niewiedzieć czemu Bona Sforza kojarzy mi się z babką zielarką występującą w Ranczu...
A Wam?
Jak by w rycerskim domu oręża zabraknąć mogło? - przez litość nie publikuje zdjęcia fatalnej rekonstrukcji miecza dwuręcznego - który notabene nigdy bronią rycerską nie był i imć Kochanowski w rekach takowego mieć nie mógł. No ale czem chata bogata tem rada...
scenka rodzajowa.
lapidarium
pamiątki po M/S. Kochanowski.
i to w zasadzie wszystko.
Przyjemne wnętrza, jednak ekspozycja więcej niż skromna. Przyjedzie tu taki produkt współczesnego systemu edukacji i odjedzie i ... nadal nie będzie wiedział kim ten cały Kochanowski był...
Potem idziemy do piwnic - na dalszą cześć ekspozycji.
I w zasadzie jedynie z faunem się po droczyć wypada, gdyż tam także skromność ponad miarę.
Kapliczka przypałacowa - stoi na miejscu dworu Jana Kochanowskiego.
I to w zasadzie jeden z nielicznych oryginalnych śladów mistrza.
Wewnątrz rzecz jasna kolejna ekspozycja manekinologiczna.
I tylko epitafia na ścianach wskazują że kiedyś był to obiekt sakralny.
Lipa pod tytułem "tu kiedyś stała lipa"...
Się zastanawiam skąd oni to wiedzieli? Czy Kochanowski sobie ową lipę naznaczył, czy może potomkowie Kochanowskiego tak owo miejsce hołubili?
A w głębi na zdjęciu wyżej widać "legendarny kamień" - znaczy taki na którym w/g legendy miał najwybitniejszy z Sycyńczyków siadać.
hmmm jak by to ująć... Nie czuję tej legendy, choć nie przeczę by kamienia tam nie było, ale dramatycznie usiłuję odnaleźć w głowie jakikolwiek tekst mistrza odnoszący się do owego kamienia i niestety ponoszę klęskę.
Parkowy amfiteatr.
i galeria rzeźby pod jego mini podcieniami - ale przyznać muszę że oglądałem z zaciekawieniem.
A to ów pawilon, na wstępie wzmiankowany.
Reasumując - nie dobierajcie sobie mojego gderania do głowy - pewnie upał mi się na zwoje rzuca, nie jest tak źle, warto tu przyjechać.
POLESIE
Tuż obok Czarnolasu znajduje się Polesie, a tam cmentarz żołnierzy niemieckich.
Miejsce jest dokładnie takie jakie być powinno - z szacunkiem dla majestatu śmierci, ale bez splendorów.
Aby zwiedzić, trzeba się umówić z opiekunem.
Na powrót wsiadamy w auto i jedziemy do Kazimierza.
SEROKOMLA
Serokomla to nie miejsce, to nazwa promu.
A jak ktoś czyta regularnie moje posty to wie że co jak co ale promowanie to ja lubię.
Całkiem zgrabna łódeczka! mały cichy silniczek do tego i mogę Wisłę przepłynąć od Gdańska do ujścia Przemszy - bo wyżej to nie jestem pewien czy "królowa polskich rzek" jest spławna.
Dwa tygodnie przygody zapewnione! Do tego jakaś plandeka przeciwdeszczowa, namiocik i...
ej rozmarzyłem się.
Nader fajna nazwa dla krypy...
zwłaszcza ta satysfakcja z jaką można kolegom przy piwie rzucić tak mimochodem:
"Panowie... właśnie spławiłem Dodę!"
KAZIMIERZ DOLNY
Byliśmy tu już... i co z tego?
Są miejsca gdzie zawsze warto wracać, tak jak ludzie z którymi zawsze warto rozmawiać.
Takie które nie nudzą się nigdy, i nawet gdy pozna się już każdy ich kawalątek, każdy załomek i każdy zaułek to człowiek z zafascynowaniem zaczyna poznawać je od nowa, zdumiony jak wiele można tam jeszcze odkryć!
(analogia z ciałem ukochanej osoby - jak najbardziej adekwatna)
I jak zwykle pies mi mordę lizał - ale tym razem nie jakiś zwykły pies ale jego "artystowska" mość sam Werniks!
Kim był Werniks?
Długo by gadać - jedno jest pewne - wiemy kim Werniks nie był... nie był filistrem
Dziewczynka z karteczkami ;-)
Mnie ciągnie do swoich...
zwiozłem z Kazimierza dwie strony pieczątek!
Od dłuższego czasu planowałem założenie zeszytu na pieczątki - wcześniej zbierałem je na mapach, lub luźnych kartkach - co niestety szybko prowadziło do utraty pamiątki albo... jej zapomnienia.
Dlatego powstał ów... i tu jest problem, bo nie wiem jak go nazwać!
Mam kilka pomysłów - pieczętariusz, pięczątkownik, stemplariusz... jeśli macie jakieś to proszę o podpowiedź, albo o wybranie którejkolwiek z podanych wcześniej propozycji.
No ale nic nie trwa wiecznie - z Kazimierza, też musimy się w końcu zabierać.
Na Orlenie dolewam gazu i dobijam powietrza do koła. Pisałem Wam że jedziemy z uchodzącym powietrzem? Chyba nie, no więc jedziemy - mam pompkę w bagażniku i w razie gdyby nie było kompresora to mogę jej użyć - ale jest.
Łącznie, z półcalowym wkrętem ∅ 4mm w oponie, zrobiłem ponad pół tysiąca kilometrów!
I co nadal nie wierzycie że Bóg kocha wariatów?
Pytacie czy nie wiedziałem? - wiedziałem!
Pytacie czemu nie zrobiłem? - bo nie miałem czasu, mogłem jechać do "gumiarza" albo iść w góry, dla mnie wybór był prosty i oczywisty.
Pytacie czy się nie bałem? - owszem nie bałem się, czego mam się bać, skoro ufam Bogu?!
Zresztą nowiutką bryką z wykupionym full assistance to każdy burak potrafi wojażować...
PRZYBYSŁAWICE
Groby rodziny Gombrowiczów.
Ściga nas nie czas ale deszcz - zaraz lunie na powrót - (po powrocie dowiemy się jak silne były burze które krążyły nad południem Polski - nas w drodze szczęśliwie jedynie zahaczając, w necie zobaczymy pozrywane dachy, połamane drzewa, pozalewane piwnice...) - ale kilka minut mamy.
Zatem rozpoczynamy podróż w czasie po cmentarzu w Przybysławicach - znajdujemy mnóstwo ciekawych mogił i nagrobków ale...
nie znajdujemy NIKOGO noszącego nazwisko Gombrowicz!!!
Dopiero w domu, szukając w przepastnych zasobach WWW...
udaje mi się dowiedzieć czemu!
Otóż szukaliśmy grobów w stylu historyzmu, omszałych, poszarzałych, może chylących się...
Tymczasem...
Tymczasem nagrobki zostały pięknie wyremontowane, odnowione - wyglądają jak by postawiono je tydzień temu - są podobne do tych mogił żołnierskich z czasów II Wojny Światowej.
Melancholijny krajobraz...
O właśnie takich pomników cmentarnych szukaliśmy!
Grób - współczesny - ale za to pochowany tam człowiek!
Ułan, kawaler orderu Virtuti Militari!
Baczność!
I to już koniec - w niebie uruchomili pompy wodne - i doprawdy nie ma powodów by nadal tu na cmentarzu trwać.
Zbiegamy do samochodu (żeby tak faktycznie chciał sam jeździć, to ja bym się cieszył - niestety sam nie chce, muszę siedzieć i kierować - co bynajmniej mnie nie napawa radością) i już bez przystanku do domu.
Za trzy dni mam zaplanowaną rajzę rowerowa z Bochni do Tarnowa i ... też nie obejdzie się bez przygód, ale to następnym razem.