Żadna tam rewelacja, ot zwykły spawany z rurek metalowy krzyż, w przysiółku, o którego istnieniu pojęcia nie miałem aż do lata ubiegłego roku. Wciśnięty pomiędzy obwodnicę Tarnowa i ślimaka do nie prowadzącego.
Sam dojechałem tu drogą techniczną (dojazdy do pól) prowadząca wzdłuż obwodnicy. Dla przejezdnych miejsce, choć mijane w odległości kilkunastu metrów, jest praktycznie niedostępne - no nikt przy zdrowych zmysłach nie zatrzyma się w miejscu gdzie auta suną grubo ponad 100 km/h!
I tu właśnie jest przewaga poznawania świata na rowerze, w stosunku do przejeżdżania przez świat w samochodzie.
Krzyż jest nadal aktywnym miejscem kultu.
Tyle że w tym miejscu szlak techniczny się kończy i trzeba albo dymać całkiem w innym kierunku, niż zamierzałem - bo to w drodze do pracy było - albo ścieżką wydeptana przez miejscowych żuli czyli "szlakiem po winnym" dotrzeć do korony ślimaka i poboczem zjechać w kierunku miasta.
Wybrałem tę drugą opcję, po drodze mając jeszcze cmentarz z I W. Ś i uroczą kapliczkę maryjną przy lasku Sosnina w Mościcach (Świerczkowie) - ale to kolejnym razem.
Odwieczny atawizm Człowieka...navigare necesse est. Nawet w duszy zaprzysiężonego domatora, drżącego na myśl o wyprawie do najbliższego większego miasta, raz na jakiś czas rodzi się myśl by...objechać świat dookoła. Podróżnik to człowiek u którego ta myśl, raz się pojawiwszy, tkwi zapamiętale i zmusza go do działania. No więc, dziękuję Bogu że dał mi taką a nie inną żonę, bo mapka na której pracowicie wykreślamy szlaki naszych podróży, staje się coraz bardziej porysowana.
Tuesday, January 21, 2014
Saturday, January 18, 2014
Tunel bynajmniej nie miłości
Kolejne z miejsc do których na 99,99% nie traficie - i słusznie, bo nie jest to miejsce dla porządnych ludzi, skoro nawet lumpy omijają je z daleka. Sam trafiłem tu idąc zupełnie gdzie indziej, latem zarośnięta ścieżka nie pozwalała się domyśleć że kilkadziesiąt metrów dalej znajduje się ten tunel, przepust w zasadzie z funkcji, co innego zimową porą, opadłe liście odsłoniły czarne kuszące, ziejące głębią czworoboki.
Mężczyzna to konstrukcja działająca głównie na zasadzie przymusu. Tyle że różnią się obiektami w stosunku do których odczuwają przymus, dla jednych przymusem są kobiety, dla innych alkohol, dla jeszcze innych telewizor, a dla mnie włażenie tam gdzie nikt normalny nie wchodzi.
Więc...
Wlazłem - jedyne miejsce które jako tako można sforsować, to przepust dla Strusinki - Strusinka płynie z mojego osiedla więc generalnie traktuję ją jak swoją. tylko że ten tunel jest co najmniej sto razy za duży w stosunku do ilości wód która musi tędy przepłynąć nawet po gwałtownych opadach i w czasie powodzi - po prostu jest cholernie duży.
Poza tym jest czarno, wilgotno, cuchnie i wolę nie patrzeć pod nogi...
Strusinka w całej choć podziemnej okazałości.
Światełko w tunelu - wrodzony optymizm każe mi upatrywać w każdym "światełku w tunelu" świateł nadjeżdżającego pociągu. Tym razem jednak pociągi i to mnóstwo mam nad głową, powyżej jest zwrotnica rozrządowa, gdzie dziesiątki składów czekają na odjazd, przekonfigurowanie, lub po prostu stoją.
Mężczyzna to konstrukcja działająca głównie na zasadzie przymusu. Tyle że różnią się obiektami w stosunku do których odczuwają przymus, dla jednych przymusem są kobiety, dla innych alkohol, dla jeszcze innych telewizor, a dla mnie włażenie tam gdzie nikt normalny nie wchodzi.
Więc...
Wlazłem - jedyne miejsce które jako tako można sforsować, to przepust dla Strusinki - Strusinka płynie z mojego osiedla więc generalnie traktuję ją jak swoją. tylko że ten tunel jest co najmniej sto razy za duży w stosunku do ilości wód która musi tędy przepłynąć nawet po gwałtownych opadach i w czasie powodzi - po prostu jest cholernie duży.
Poza tym jest czarno, wilgotno, cuchnie i wolę nie patrzeć pod nogi...
Strusinka w całej choć podziemnej okazałości.
Światełko w tunelu - wrodzony optymizm każe mi upatrywać w każdym "światełku w tunelu" świateł nadjeżdżającego pociągu. Tym razem jednak pociągi i to mnóstwo mam nad głową, powyżej jest zwrotnica rozrządowa, gdzie dziesiątki składów czekają na odjazd, przekonfigurowanie, lub po prostu stoją.
Ot doszedłem do końca, drugiego tego którym wszedłem nie widać w mroku - tunel jest lekko załamany, nie mam przy sobie busoli by sprawdzić ile, ale jest w sposób widoczny - bo nie widać drugiego końca - czasami widoczne coś jest własnie dlatego że jest niewidoczne - ot sprowadzona do poziomu kanału jedna z metod obserwacji astronomicznych.
Szukałem informacji o tym miejscu na necie, nic, pytałem znajomych kolejarzy, generalnie wygląda na to że nikt na ten temat nic nie wie. Tymczasem w tym miejscu spokojnie mogą się zmieścić dwa rzędy czołgów stojąc obok siebie, a w każdym rzędzie co najmniej kilkanaście sztuk - sporo.
Czemu to zbudowano?
Jak pisałem wyżej, odpada przepust dla strumyczka, bo nigdy nie niesie tyle wody by potrzebna była aż taka konstrukcja.
Nie ma wewnątrz też żadnej infrastruktury, rur, kabli, nic - gołe ściany.
Tak na moje oko, zrobiono to własnie w celu zamaskowanie ewentualnych wojsk w czasie dyslokacji. Obserwator lotniczy, zobaczył by tylko normalny ruch kolejowy i składy oczekujące na rozrządzie. podejrzewam iż nawet bombardowania nie uszkodziły by stropu.
No ale to tylko dywagacje, żadnych konkretnych informacji nie posiadam.
Tuesday, January 14, 2014
Ku pamięci
Pamięć ludzka zawodna jest (spece z mendiów wiedzą o tym najlepiej), można ją protezować papierem, można spiżem i kamieniem - te ostatnie chyba najtrwalsze - choć papier też swoje zalety ma.
Lecz trudno by księgi pamiątkowe na publicznych placach wystawiać, zresztą kto by je przeczytał? a tak tuż obok drogi, naprzeciw kościoła postawiono pomnik,niby niewielki, skromny, nie rzucający się w oczy, ale ważny. Z mnogości nazwisk wynika że chyba każda rodzina z Łękawicy, w ten czy inny sposób, w pierwszej, czy drugiej wojnie, czy na froncie, czy w obozie, czy podczas nalotów, czy z rak gestapo, nawet w Powstaniu Warszawskim kogoś straciła. Pewnie gdyby tu dołączyć ofiary NKWD i "utrwalaczy" lista była by zdecydowanie dłuższa.
Więc zawsze jest ta możliwość, że potomek jednego z rodów, znajdzie swoje nazwisko na cokole i... poczuje się do czegoś zobowiązany, może niekoniecznie do aktu bohaterstwa, czasami wystarczy po prostu nie być szują.
Taka klasyczna galicyjska kamienica, pasuje do tego krajobrazu średnio, ale zamieszczam ją aby pokazać typowy dla Galicji z okresu Franciszka Józefa styl budowlany. Zapewne mamy do czynienia z budynkiem powstałym na potrzeby mieszkaniowe nauczycieli miejscowej szkoły, albo innych funkcjonariuszy państwa Austro Węgierskiego.
Obecnie zamiast tarasu (lub daszku) nad portykiem mamy tandetna werandę.
Pomnik - ufundowany w 1933 roku, po bokach tablice z czerwonego granitu, z nazwiskami poległych w czasie II W. Ś. rzecz jasna późniejsze.
Niestety nie miałem kogo się spytać jak komuna tolerowała tego ukoronowanego orła- być może udawała że go nie dostrzega?
Jak widać listy obejmują wiele nazwisk.
Ogromna danina żyć ludzkich, zwłaszcza na tak w sumie niezbyt ludną okolicę.
Te zdjęcia są pomniejszone na potrzeby internetu, ale gdyby ktoś chciał, to dysponuję większymi na których spokojnie można odczytać wszystkie nazwiska.
Lecz trudno by księgi pamiątkowe na publicznych placach wystawiać, zresztą kto by je przeczytał? a tak tuż obok drogi, naprzeciw kościoła postawiono pomnik,niby niewielki, skromny, nie rzucający się w oczy, ale ważny. Z mnogości nazwisk wynika że chyba każda rodzina z Łękawicy, w ten czy inny sposób, w pierwszej, czy drugiej wojnie, czy na froncie, czy w obozie, czy podczas nalotów, czy z rak gestapo, nawet w Powstaniu Warszawskim kogoś straciła. Pewnie gdyby tu dołączyć ofiary NKWD i "utrwalaczy" lista była by zdecydowanie dłuższa.
Więc zawsze jest ta możliwość, że potomek jednego z rodów, znajdzie swoje nazwisko na cokole i... poczuje się do czegoś zobowiązany, może niekoniecznie do aktu bohaterstwa, czasami wystarczy po prostu nie być szują.
Taka klasyczna galicyjska kamienica, pasuje do tego krajobrazu średnio, ale zamieszczam ją aby pokazać typowy dla Galicji z okresu Franciszka Józefa styl budowlany. Zapewne mamy do czynienia z budynkiem powstałym na potrzeby mieszkaniowe nauczycieli miejscowej szkoły, albo innych funkcjonariuszy państwa Austro Węgierskiego.
Obecnie zamiast tarasu (lub daszku) nad portykiem mamy tandetna werandę.
Pomnik - ufundowany w 1933 roku, po bokach tablice z czerwonego granitu, z nazwiskami poległych w czasie II W. Ś. rzecz jasna późniejsze.
Niestety nie miałem kogo się spytać jak komuna tolerowała tego ukoronowanego orła- być może udawała że go nie dostrzega?
Jak widać listy obejmują wiele nazwisk.
Ogromna danina żyć ludzkich, zwłaszcza na tak w sumie niezbyt ludną okolicę.
Te zdjęcia są pomniejszone na potrzeby internetu, ale gdyby ktoś chciał, to dysponuję większymi na których spokojnie można odczytać wszystkie nazwiska.
Tuesday, January 7, 2014
Przez Górę św. Marcina do Św Mikołaja.
Liczyłem że uda mi się zrobić tę trasę, przy pięknej śnieżnej okrywie, skrzącym się na niej słońcu i błękitnym niebie - ale tak jakoś w tym roku wyszło buro i ponuro. Ponieważ jednak okres świąteczno noworoczny zdecydowanie się kończy, a ja uparłem się żeby pójść do Św Mikołaja właśnie teraz więc... poszedłem.
Rzecz jasna, pisząc o św Mikołaju mam na myśli Mikołaja Biskupa, a nie przygłupa przebranego za krasnala - a swoją drogą, lewica tak uparcie zwalczająca z jednej strony wszelkie przejawy religijności a z drugiej konsumpcjonizmu, nie ma żadnych oporów przed gorącym propagowaniem medialnego "kultu" santa Clausa który z jednej strony przybiera postać pseudo religijną, a z drugiej jest kwintesencją konsumpcjonizmu i komercji... Pewnie można by na ten temat napisać szereg magisterek, i doktoratów tudzież rozpraw habilitacyjnych - tyle że akurat byłoby to bardzo niemile w tym środowisku widziane...
Kościół pod wezwaniem Św. Mikołaja Biskupa znajduje się w Łękawicy, niewielkiej acz uroczej miejscowości położonej w dolince pomiędzy Górami Marcina i Trzemesną. Postanowiłem dojść tam Przez Górę św. Marcina, Kolonię Łękawicy, zejść polną drogą do Łękawicy, a potem wrócić inną polną drogą do Zawady i do domu.
i
Udało się!
Kolonia Łękawica - dwa domy, kilka szop i ambona myśliwska - nic więcej - ale widoki piękne - no to teraz sobie wyobraźcie że stoicie tu śnieżną porą, mróz szczypie uszy,wiatr wyciska z oczu łzy a słońce skrzy się dookoła zamarzniętej krainy... i na wyobraźni musimy poprzestać.
Do Łękawicy schodzi się sympatycznymi polnymi dróżkami, obecnie miejscami nieco błotnistymi,ale przy mrozach doskonałymi do trekkingu.
Sama Łękawica to nader przyjemna miejscowość (opiszę w następnym poście, wraz z ciekawym pomnikiem i kilkoma innymi widokami)
Dziś Św. Mikołaj.
Kościół pod wezwaniem Św Mikołaja Biskupa to neogotyk obecnie stuletni. Od razu widać że architektowi nie brakło kunsztu, ale parafii brakło finansów by postawić coś tak okazałego jak chociażby kościół O.O Misjonarzy w Tarnowie, czy kościół w Piotrkowicach - też neogotyckie.
Trudno się zresztą dziwić - Łękawica to nie jest duża Parafia, więc budowla stawiana była naprawdę kosztem sporych wyrzeczeń i trzeba docenić dzieło mieszkańców.
Kościół leży na niewielkim wzniesieniu tuż obok głównej drogi prowadzącej ze Skrzyszowa, przez Łękawkę do Piotrkowic.
Ciekawe rozwiązanie komunikacji pionowej wewnątrz świątyni - nawiązujące do oryginalnych średniowiecznych wzorców, jednocześnie czyniące cała bryłę zdecydowanie lżejszą i bardziej urozmaiconą.
Droga powrotna, prowadząca sporym szmatem przez miedze, tu naprawdę można docenić wartość kijków.
A oto zarys trasy, wykopiowany z serwisu Bikemap - nie wiem czemu, ale jak przeklejam skrypt to niknie mi zarys pionowy trasy, a szkoda.
Wg tej mapy 14 km,wg moich pomiarów na mapie drukowanej 15-czas przejścia trzy godziny (z przerwami na robienie zdjęć)
Rzecz jasna, pisząc o św Mikołaju mam na myśli Mikołaja Biskupa, a nie przygłupa przebranego za krasnala - a swoją drogą, lewica tak uparcie zwalczająca z jednej strony wszelkie przejawy religijności a z drugiej konsumpcjonizmu, nie ma żadnych oporów przed gorącym propagowaniem medialnego "kultu" santa Clausa który z jednej strony przybiera postać pseudo religijną, a z drugiej jest kwintesencją konsumpcjonizmu i komercji... Pewnie można by na ten temat napisać szereg magisterek, i doktoratów tudzież rozpraw habilitacyjnych - tyle że akurat byłoby to bardzo niemile w tym środowisku widziane...
Kościół pod wezwaniem Św. Mikołaja Biskupa znajduje się w Łękawicy, niewielkiej acz uroczej miejscowości położonej w dolince pomiędzy Górami Marcina i Trzemesną. Postanowiłem dojść tam Przez Górę św. Marcina, Kolonię Łękawicy, zejść polną drogą do Łękawicy, a potem wrócić inną polną drogą do Zawady i do domu.
i
Udało się!
Kolonia Łękawica - dwa domy, kilka szop i ambona myśliwska - nic więcej - ale widoki piękne - no to teraz sobie wyobraźcie że stoicie tu śnieżną porą, mróz szczypie uszy,wiatr wyciska z oczu łzy a słońce skrzy się dookoła zamarzniętej krainy... i na wyobraźni musimy poprzestać.
Do Łękawicy schodzi się sympatycznymi polnymi dróżkami, obecnie miejscami nieco błotnistymi,ale przy mrozach doskonałymi do trekkingu.
Sama Łękawica to nader przyjemna miejscowość (opiszę w następnym poście, wraz z ciekawym pomnikiem i kilkoma innymi widokami)
Dziś Św. Mikołaj.
Kościół pod wezwaniem Św Mikołaja Biskupa to neogotyk obecnie stuletni. Od razu widać że architektowi nie brakło kunsztu, ale parafii brakło finansów by postawić coś tak okazałego jak chociażby kościół O.O Misjonarzy w Tarnowie, czy kościół w Piotrkowicach - też neogotyckie.
Trudno się zresztą dziwić - Łękawica to nie jest duża Parafia, więc budowla stawiana była naprawdę kosztem sporych wyrzeczeń i trzeba docenić dzieło mieszkańców.
Kościół leży na niewielkim wzniesieniu tuż obok głównej drogi prowadzącej ze Skrzyszowa, przez Łękawkę do Piotrkowic.
Front kościoła.
Rozeta, nawiązująca również do tradycji budownictwa gotyckiego.
Niestety kościół zamknięty, nie da się wejść nawet do przedsionka.
Absyda, również nawiązująca do tradycji średniowiecznych kapliczka absydna.
Po prawej stronie krzyża (dla patrzącego) lista poległych mieszkańców miejscowości, po lewej zmarli proboszczowie.
Lecz do poległych i ich upamiętnienia jeszcze wrócę.
Droga powrotna, prowadząca sporym szmatem przez miedze, tu naprawdę można docenić wartość kijków.
A oto zarys trasy, wykopiowany z serwisu Bikemap - nie wiem czemu, ale jak przeklejam skrypt to niknie mi zarys pionowy trasy, a szkoda.
Wg tej mapy 14 km,wg moich pomiarów na mapie drukowanej 15-czas przejścia trzy godziny (z przerwami na robienie zdjęć)
Friday, January 3, 2014
Buty!
Szlag trafił mi kolejną parę !!!!
Dobrą parę! Duńskie HKS'y. Nie w kij dmuchał.
Jak mawia Skipper - "Dania to zimny kraj i rodzi zimne dusze", od siebie dodam, że te zimne dusze robią całkiem ciepłe buty!
To już trzecia para w ubiegłym roku (nie liczę trampek, bo te wytrzymują nie dłużej niż miesiąc).
Miałem też polskie AKIM'y (tyle że robione chyba w Chinach), osobiście lubię obuwie robocze na rajdy, choćby z tego względu, że często zatrybiam paluchami o wertepy, konary, kamienie czy cokolwiek innego (jak się preferuje bezdroża....), i w obu nogach mam je połamane, więc każdy kolejny uraz to ból niemiłosierny. Tymczasem buty robocze zazwyczaj mają wzmacniane noski (czasami metalowymi, czasami kompozytowymi kołpakami) i ... mogę kopać w skały bezboleśnie...prawie.
Pierwszą kupiłem w styczniu, prawie dokładnie rok temu, wytrzymała do marca - pojawiła się dziura w podeszwie, oddałem na reklamacji, po kilku tygodniach otrzymałem inną parę (trochę inny model, ale niech będzie). Było już ciepło,więc chodziłem głównie w trampkach, wytrzymała do września - we wrześniu poszła na reklamację.To samo - podeszwa pękała. Minął miesiąc, potem drugi - producent/importer - diabli wiedzą, grał na zwłokę. w końcu gdy postraszyłem sprzedawcę pozwem, to wymiękli i ... chcieli dać mi jakieś badziewie które na targu kosztuje 60 zeta i wygląda jak z filmów Barei. Chcąc nie chcąc oddali mi pieniądze.
HKS'y i tak służyły najdłużej.
W zasadzie jedyne podeszwy którym jeszcze nie dałem rady to podeszwy Gardii - buty ma faktycznie obciachowo siermiężne, ale nie do zniszczenia! W jednej parze zrobiłem całą budowę domu a i teraz jeszcze czasami ubieram je idąc z psem gdzieś w dzikie okolice, lub do prac gospodarczych (choćby przygotowywanie drzewa do kominka).
Niniejszym zwracam się do producentów obuwia z ofertą!
Dajcie mi swoje produkty do testowania - lepszego nie znajdziecie - jeśli wytrzymają mnie wytrzymają wszystko! Ze swej strony spokojnie mogę się zobowiązać do przebiegu nie mniejszego niż 200 km miesięcznie i to w terenie mieszanym od gruzowisk i okolic przemysłowych, poprzez szlaki leśne, skalne, piaszczyste, żwirowe, trawiaste, betonowe, asfaltowe - jak macie coś jeszcze to podpowiedzcie.
Lepszego nie znajdziecie!
Dobrą parę! Duńskie HKS'y. Nie w kij dmuchał.
Jak mawia Skipper - "Dania to zimny kraj i rodzi zimne dusze", od siebie dodam, że te zimne dusze robią całkiem ciepłe buty!
To już trzecia para w ubiegłym roku (nie liczę trampek, bo te wytrzymują nie dłużej niż miesiąc).
Miałem też polskie AKIM'y (tyle że robione chyba w Chinach), osobiście lubię obuwie robocze na rajdy, choćby z tego względu, że często zatrybiam paluchami o wertepy, konary, kamienie czy cokolwiek innego (jak się preferuje bezdroża....), i w obu nogach mam je połamane, więc każdy kolejny uraz to ból niemiłosierny. Tymczasem buty robocze zazwyczaj mają wzmacniane noski (czasami metalowymi, czasami kompozytowymi kołpakami) i ... mogę kopać w skały bezboleśnie...prawie.
Pierwszą kupiłem w styczniu, prawie dokładnie rok temu, wytrzymała do marca - pojawiła się dziura w podeszwie, oddałem na reklamacji, po kilku tygodniach otrzymałem inną parę (trochę inny model, ale niech będzie). Było już ciepło,więc chodziłem głównie w trampkach, wytrzymała do września - we wrześniu poszła na reklamację.To samo - podeszwa pękała. Minął miesiąc, potem drugi - producent/importer - diabli wiedzą, grał na zwłokę. w końcu gdy postraszyłem sprzedawcę pozwem, to wymiękli i ... chcieli dać mi jakieś badziewie które na targu kosztuje 60 zeta i wygląda jak z filmów Barei. Chcąc nie chcąc oddali mi pieniądze.
HKS'y i tak służyły najdłużej.
W zasadzie jedyne podeszwy którym jeszcze nie dałem rady to podeszwy Gardii - buty ma faktycznie obciachowo siermiężne, ale nie do zniszczenia! W jednej parze zrobiłem całą budowę domu a i teraz jeszcze czasami ubieram je idąc z psem gdzieś w dzikie okolice, lub do prac gospodarczych (choćby przygotowywanie drzewa do kominka).
Niniejszym zwracam się do producentów obuwia z ofertą!
Dajcie mi swoje produkty do testowania - lepszego nie znajdziecie - jeśli wytrzymają mnie wytrzymają wszystko! Ze swej strony spokojnie mogę się zobowiązać do przebiegu nie mniejszego niż 200 km miesięcznie i to w terenie mieszanym od gruzowisk i okolic przemysłowych, poprzez szlaki leśne, skalne, piaszczyste, żwirowe, trawiaste, betonowe, asfaltowe - jak macie coś jeszcze to podpowiedzcie.
Lepszego nie znajdziecie!
Sunday, December 29, 2013
Morąg - Zamek i armaty
No to zrobię małą retrospekcję i powrócę do wspomnień z wakacji. W ogóle takie cofanie się wspomnieniami wstecz, to fajna zabawa, pozwala uzmysłowić sobie... jak szybko zapominamy ;-).
Warmia to kraina niezwykła, niezwykła krajoznawczo ale i historycznie. Od czasów harcerskich zresztą pamiętne są (dziś nazwano by je "kultowymi") dwie takie krainy w Polsce - Warmia i Bieszczady.
Morąg odwiedzamy w pędzie. Przyjechać, zobaczyć, wysłać kartki, zrobić kilka zdjęć i pojechać dalej. Nie mój to styl. ale przecież czasu na wędrówki nie ma, urlop to zaledwie dwa tygodnie, trzeba wypośrodkować oczekiwania. Jak najwięcej zobaczyć, jak najwięcej przeżyć - dzieciaki chcą do wody, na plażę, do zabaw, my chcemy zwiedzać. Staramy się dzielić czas po równo.
Nie wiem kiedy tu znów wrócę.
ZAMEK
Zamek w Morągu znajduje się w prywatnych rękach - nie powiem uważam że to najlepsze co może zabytek spotkać - oczywiście przy założeniu iż władze naszego państwa zdecydują się partycypować w utrzymaniu naszego dziedzictwa kulturowego i historycznego.
A niekoniecznie chcą się zdecydować...
No cóż widać że ministerstwo o stosownej nazwie powstało głównie po to by zapewnić posady wiernym pretorianom, tudzież stołki dla klientów, przyjaciół i tych wobec których władza ma zobowiązania. W ferworze obsadzania posad - zapewne zaczyna brakować środków na wspomożenie konserwacji miejsc zabytkowych.
Osoba prywatna (o ile się jej nie przeszkadza) jednak stara się pozyskać środki we własnym zakresie - w końcu dba o swój majątek.Pewnie pozyskałaby na tyle by zabezpieczyć spuściznę, ale na straży by było to niewykonalne stoi urząd skarbowy-rekwirując pokaźną część wpływów... No bo mityczne "państwo" ma swoje potrzeby - żeby była jasność - głodujący urzędnicy to zbiór pusty, niszczejące zabytki aż nazbyt pełny! Chętnie odwrócił bym te proporcje.
Osoba prywatna robi co może - na co jej pozwolą - a nie pozwalają na zbyt wiele - tu wciąż pokutuje bolszewizm mentalny - skoro go stać na "prywatny zamek" to zapewne stać go też na remont, a skoro nie remontuje, to dlatego że szykuje jakąś aferę, defraudację i "uszczuplenie" skarbu państwa.
No powiedzcie sami jak tu nie kochać takich klimatów? Czy to nie mogło by wyglądać inaczej? Niezniszczone? Pewnie by mogło - ale kogo to interesuje? Stosowną dotację otrzyma "instytucja kultury" i w całości przeznaczy ją na pensje dla pracowników administracji...
Wypada się jedynie cieszyć, że właściciela nie opuszcza poczucie humoru.
ARMATY
Stoją przy ratuszu. Podobno strzelano z nich przy okazji jakieś ważnej uroczystości (no właśnie zapomniałem co to był za jubileusz, choć miejscowy dobrze mi to wszystko opisał - tak to jest jak zarzuciło się zwyczaj robienia notatek).
Zaśrubowane komory nabojowe, świadczą jednak o tym że najprawdopodobniej nie strzelano,lecz odpalono w lufach jakieś ładunki pirotechniczne.
Całe armaty, to jednak już nowożytność, wyrzucały pociski walcowate nie kule, gwintowane lufy zapewniły stabilizację w locie. Ładunki prefabrykowane, prawdopodobnie dzielone (osobno pocisk, osobno ładunek miotający). Odpał poprzez zbicie spłonki.
Sygnatury na wylocie lufy mówią wszystko co potrzeba - rok produkcji, ciężar, kaliber.
Nie mówią tylko tego czego wiedzieć nie trzeba, ilu ludziom te armaty odebrały życie i zdrowie, ile kosztowało ich wyprodukowanie i kto tak naprawdę zapłacił tę cenę.
Nie jestem pacyfistą, nie mam oporów moralnych przed skopaniem komuś zadka, oklepaniem maski, czy wyrządzeniem "szkód majątkowych" - ale żeby z tego powodu opływać w honory?
Zdecydowanie historia pisana orężem to nie jest moja historia - moja historia pisana jest architekturą i inżynieria.
Saturday, December 28, 2013
W kamieniu zapisane
Człowiek ma jakąś taka atawistycno/transcendentną potrzebę by coś po sobie zostawić - jakiś przekaz,myśl jakąś, rzecz,dzieło - cokolwiek -byle było,byle trwałe, im trwalsze, im bardziej nieprzemijające, tym lepiej.
Kiedyś pokażę niemałą kolekcję kapliczek przydrożnych, których jednym z ważniejszych przesłań jest upamiętnienie fundatorów. Kapliczka to przekaz religijny, a ten polityczny, społeczny?
Szczęściem jeśliś rzeźbiarz i to taki awangardowo klasyczny, postępowo konserwatywny, to wtedy to co masz do powiedzenia zaklęte zostanie w spiż, lecz ilu takich? A wielu chciało by za Horacym zakrzyknąć non omnis moriar (choć Horacemu chyba nie do końca o to chodziło).
Zatem pozostaje pomnikowa samowola - zapewne co ważniejsze urzędowe szuje, poczuć się mogą dotknięte takim brakiem szacunku, dla ich osób, stanowisk i kompetencji - ale szczerze mówiąc pies z nimi tańcował.
Ktoś coś zrobił, coś w kamieniu wyrył i ... to jest DOBRE.
Miejsce o którym 99% mieszkańców Tarnowa nawet nie ma pojęcia. Trafić tu trudno i praktycznie poza zatrudnionymi kolejarzami tudzież maniakami bezdroży i ścieżek donikąd, oraz garstką lumpów nikt tędy nie chadza. Boć i chadzanie to przygoda z rodzaju tych które czasami bywają nazywane ekstremalnymi. W każdym razie na romantyczny spacer nie nadaje się zupełnie. Samochodem dojechać można, od ulicy Przemysłowej czy Fabrycznej, przez torowisko lokomotywowni, pod wiaduktem, potem szutrówką. Lecz bez przewodnika odradzam. No jak by ktoś chciał koniecznie trafić - to mojego maila znacie.
Co śmieszniejsze chadzam tędy nie raz - czasami do pracy (na skróty - za drogą przez miasto mam tylko 10 km, a tędy, i potem koło Wątoku jakieś 13 - to i radość większa), czasami z psem, a wyryte w kamieniu przesłanie dostrzegłem dopiero niedawno. Widać na wszystko musi nadejść właściwa pora.
"Nasze zasługi są długiem spłaconym ojczyźnie"
mocno wieje patosem.
Nieco dalej napotykam, na nietypową konstrukcję, kilka kamieni ułożonych na sobie, opartych na murowanym cokole.
"Upartyjnionym gnybom"
Podpisane ligaturą JK
Te "upartyjnione gnyby" mnie intrygują, gdyby napis powstał 10lat wcześniej to bym rozumiał, ale tak... ciekawi mnie kogo miał na myśli konkretną partię czy może całą klasę polityczną? To ostatnie brzmi prawdopodobnie.
Za surowiec wybrał łomy piaskowca - dobre do obróbki, ale napisy już są coraz mniej czytelne, a wątpię by znalazł się konserwator zabytków, który roztoczy nad nimi opiekę.
Subscribe to:
Posts (Atom)