Friday, September 26, 2014

Stary wagon

Tarnów okolice górki rozrządowej, warsztaty kolejowe, nastawnie itp. a gdzieś z tyłu, stary, stareńki wagon...
Swego czasu obiecałem komuś że ten wagon pokażę i niniejszym obietnice spełniam. tym razem wersja filmowa - jak się spodoba będzie więcej - jak nie na tym poprzestanę.
Czekam na opinie.



Film, trwa osiem minut - fajny zbieg okoliczności - cały spacer do tego miejsca i z powrotem to było dokładnie 8 km - znaczy Navime GPS tracker - pokazywał 7,99 km - ale ma dokładność 3 metrów - więc zaokrąglił w raporcie do równych ośmiu.Niestety nie jestem numerologiem i żadnych magicznych właściwości ósemki nie znam - lecz!!!  W pozycji horyzontalnej daje nam znak nieskończoności - a to już jest najwyższa forma mistyki!

A propos - Navime - rewelacyjna apka dla łazików, sama liczy drogę, kreśli mapę itp - jedyna wada jej jest taka że chyba nie sposób wyeksportować jej dziennika do bloga o pochwalić się trasą. Jak by było zainteresowanie to opiszę ją szerzej.

AUTOREKLAMA - jeśli jest gdzieś miejsce, do którego trzeba wejść a Tobie z jakiejkolwiek przyczyny się nie chce, boisz się, lub nie masz na to ochoty... wynajmij profesjonalnego stalkera... mnie!

Monday, September 22, 2014

Sex turystyka

Wbrew powszechnemu mniemaniu (tych co nie uprawiają) sex turystyka to nie tylko południowo zachodnia Azja. Onegdaj modny był orient - ale odkąd także w Tunezji czy Maroku "poszukiwaczy szczęścia" wita się (i słusznie) ołowiem, dynamitem lub nożem na grdyce - kierunek ten znacznie stracił na atrakcyjności.
Gdzie zatem może pojechać spragniony wrażeń turysta?

Bliżej, znacznie bliżej.. niekoniecznie Hamburg, czy Amsterdam...

Jest jeszcze Praga!
Tak właśnie, ta stara, przepiękna, romantyczna Praga.

Fakt faktem nie ma tam czynnych 24h dzielnic "rozkoszy", ale za to jest zdecydowanie pikantniej.

Co zatem zaobserwowało moje oko?

Popatrzmy.

Grupa lekko (w końcu to dopiero południe) wstawionych Brytoli paraduje po dreptaku (o tym czym się dreptak od corso odróżnia pisałem tu). Dreptak to malownicze na Prikope, więc centrum Pragi. Na barkach jednego z nich siedzi... lalka. Taka dmuchana, o określonym dość wąsko przeznaczeniu, dla przyzwoitości (?) odziana w męska koszulę.
Obserwowałem ich odkąd tylko się pojawili. Krążą po okolicy łapiąc przemieszczające się obok stadka dziewczyn. W ciągu pierwszych kilku minut jedno podejście i klapa, ale wkrótce pojawiają się trzy dziewczyny, chyba Czeszki, lecz pewności nie mam. Zaczyna się nawojka. Kiepsko łapałem bo z powodu odległości angielskie słowa mieszały się z innymi, a przecież do miana lingwisty roku nie pretenduję ;-).



- Cześć jesteśmy z W Brytanii, chcemy się zabawić, nie wiecie gdzie można poznać jakieś fajne dziewczyny, bo tylko tę jedną udało nam się poderwać, ale jakaś małomówna jest - wskazują na dmuchankę.
Dziewczyny odpowiadają śmiechem jak na najlepszy kawał.
- Niestety jednak nie znają takiego miejsca, ale wieczorem na pewno coś się znajdzie. A do tej pory to mogą i, Pragę pokazać.(nie wiedziałem ze to się teraz pragą nazywa...)
- Jasne, jak to miło z waszej strony... ale myśmy chcieli poznać wszystkie oblicza Pragi.
- Nie martwcie się chłopcy... jedna z dziewczyn znacząco zawiesza głos...

Jeszcze tylko pamiątkowa fotka i roześmiane towarzystwo oddala się...


Inna scenka z okolic Mostu Karola - statki wycieczkowe po Wełtawie. No niby temat "bezpieczny" a jednak...
Rolę naganiaczy spełniają murzyni (podobno to obraźliwe słowo - jak jednak nazwać człowieka pochodzącego od rdzennych mieszkańców Afryki subsaharyjskiej? jakiś politpoprawniepomylony tłumaczył mi że lepiej będzie mówić "czarnoskóry" - głupio, beznadziejnie głupio - to tak jak bym ludzi określał kolorem włosów, poza tym blisko słowa "czarnuch" - tymczasem "murzyn" jest pojęciowo obojętne).
W niektórych kręgach panuje przekonanie graniczące z ksenoszowinizmem o podobno niesamowitych przyrodzonych rozmiarach przyrodzenia tychże dżentelmenów - nie sprawdzałem... być może. W każdym razie za symbol jurności uchodzą, A jak któraś przed nimi uchodzi, to nie uchodzi, bo znaczy że rasistka jak orzekł "antyfaszysta roku".... znaczy ten sku... syn co świadomie dziewczyny (ja wiem ze głupie ale mimo wszystko) HIVem zakażał.

No więc chadzają sobie tacy murzyni poprzebierani w mundury marynarskie - jak wiadomo Kenijczycy, Kongijczycy i inny subsaharydzi to ludy morskie, co to zamiast mleka z piersi matek wodę morską ssają... A do tego jak ładnie białe mundury z czernią skóry kontrastują... - więc sobie tak chadzają i rozglądają się za damskimi wycieczkami - wiecie taki "babski zlot" kobiet w wieku 40+ złaknionych wrażeń, bez mężów, dzieci i szefów na głowach, za to z niemałymi środkami na kartach płatniczych, ogromnym apetytem na przygody, których nie doznały przez ostatnie wiele lat.

I pośród nie wpada taki "marynarz' i nagania, na rejs, po Wełtawie i nie wiedzieć czemu pantomimę przedstawia wiosłowania, ale tak że zamiast barów i grzbietu to bardziej mu biodra pracują.
I panie nobliwe, płonią się jak nastolatki na widok pasa cnoty. 


I panie nobliwe częstokroć o kształtach rubensowskich a wieku postbalzakowskim, kuszą się, chichrają, krygują a potem idą do kasy, płacą wdzięcznie a posłusznie wielokrotność tego co ów cały rejs jest wart... i płyną...

A co dalej?
A tego to nie wiem - ja jestem backpackersem, nie sexturystą, obserwatorem nie uczestnikiem, łazikiem nie ćmą barową, poszukiwaczem przygód,  nie atrakcji, wreszcie awanturnikiem, nie konsumentem.

Celowo wybrałem takie zdjęcia na których nie ma osób zainteresowanych, lub są nie do rozpoznania (Brytole to co innego).
Dłuższy czas nic nie pisałem, no taki los - zawsze jak był teoretycznie czas, żebym mógł usiąść przy kompie, samemu coś napisać, wasze blogi odwiedzić... to na teorii się kończyło, bo empiria ją obalała w sposób tyleż bezlitosny co bolesny.








Monday, September 8, 2014

Czytanie o Drodze

Do Santiago - Emilii o Szymona Sokolików.  

Lepiej iść z mężem czy z osłem? Ile dziewic składano w daninie Maurom? Jak medyk z Kordowy odchudził króla Sancha? Dlaczego rycerze z Zakonu Santiago byli żonaci? Jak byki egzekwują zakaz parkowania? Co jest gorsze: pluskwy czy nyktofobia? Co ślubował Krzysztof Kolumb? Jakie części ciała powinien obmywać pielgrzym?





Uff - po wakacjach, wreszcie mam ciut czasu by usiąść przy komputerze i napisać kilka słów od siebie. W zasadzie to w planach miałem daleki rajd po "Marcince" ale z racji pełni spałem kiepsko i rankiem odprowadziwszy dzieci do szkoły, zasnąłem i zaspałem kaduczne. Już teraz iść nigdzie nie ma sensu. Gotuje obiad. 

Długo myślałem o tytule tego posta. Nie chciałem byście pomyśleli że to ja osobiście do Santiago... kiedyś na pewno, jak Bóg da tyle życia i zdrowia, a ten i kolejne rządy nie rozkradną mojej emerytury by kupić sobie posady w Brukseli. Kiedyś ale jeszcze nie teraz.
Nie chciałem też popaść jakiś banał, egzaltację itp. ten wpadł na zasadzie olśnienia i uważam że jest całkiem dobry. 

Pytania z nad zdjęcia okładki pochodzą ze strony na której można ową książkę zamówić czy to w formie drukowanej czy e buka - Inbook.pl    

Ja wyszperałem ją w Bibliotece - ma wzięcie. 

Nie jest tajemnica dla nikogo kto czyta tego bloga, ze co jakiś czas, "rzuca mną" na Camino i zaliczam kolejne etapy Drogi tu na terenie Polski - to oczywiście nie to samo, ale zawsze coś. 

Ale wróćmy do książki. Dwójka młodych ludzi - łazików zaprzysięgłych, mających w nogach setki kilometrów - młode małżeństwo (ależ się dobrali - zupełnie jak ja z moją Marzenką) - wędrówka w określonej intencji (nie zdradzam żeby podkręcić chęć przeczytania - podpowiem tylko że kobiety bardzo tę intencje docenią) - Camino. Trzy składniki, które w zasadzie nie powinny zaowocować czymś większym niż wpis lub seria wpisów na blogu... a zaowocowały!!! I dosłownie i w przenośni (znów - trzeba przeczytać by przenośnię zrozumieć). 

Codzienne obserwacje, proste spostrzeżenia, nieco faktów zaczerpniętych z przewodników... gdzież tam do przepychu informacji podróżniczych książek Wańkowicza, gdzież do elokwencji i humoru Cejrowskiego, gdzież do wrośnięcia w czas i miejsce Korabiewicza, czy nawet gdzież do Kapuścińskiego. A jednak...  

A jednak czyta się rewelacyjne, co zatem daje taki efekt? Autentyczność. Jeśli czytamy o zdymkach na nogach które się przekłuwa, przeciąga przez nie nitkę a na końcach tej nitki wiąże supełki - żeby się nie wysunęła i działała jak dren osuszający, sami czujemy nie tyle ból, bo zdymy nie bolą, tylko dogłębną irytację, każącą chronić te miejsca. Albo gdy Emilia opisuje swoje zachody ze znalezieniem przy Camino miejsca gdzie mogła by załatwić swoją potrzebę... te sztuczki, te wybiegi, to rozpaczliwe szukanie zagłębień w płaskim terenie... tym co wtedy czujemy jest zakłopotanie, nie humor sytuacyjny ale właśnie zakłopotanie. 

A prócz autentyzmu, znajdziemy jeszcze miłość wzajemną, miłość do świata, miłość do życia... Tudzież masę smaczków, zapaszków, dykteryjek, przygody, obserwacji,  rozmów... Warto przeczytać. 

Była ze mną w Pradze, choć ciężka, była ze mną gdy grypa żołądkowa sprowadzała mnie do poziomu wynędzniałego okupanta porcelanowej muszli - warto czytać o Drodze, nawet gdy nie sposób iść samemu.