Tuesday, August 31, 2010

Polski nord cap

North Cape (po Norwesku: Nordkapp)
No tam jeszcze nie byłem i sam nie wiem kiedy będę.
Marzena jak większość kobiet jest zdecydowanie ciepłolubna i nordyckie eskapady jej nie interesują. Nawet argument że miała by do pochwalenia się na Naszej Klasie fajne zdjęcia na nią nie działa - pewnie zdaje sobie sprawę iż na jej koleżankach większe wrażenie zrobi banalny piasek Tunezyjskich plaż niż niepowtarzalny urok najdalej na północ wysuniętego skrawka Europy.

Więc krakowskim targiem odwiedziliśmy najdalej na północ wysunięty skrawek Polski.
Trudne to nie było, będąc na wypoczynku w Jastrzębiej Górze wystarczyło dziesięć minut spaceru, a raczej slalomu między tłumami wczasowiczów, sklepikami z "atrakcjami" turystycznymi, tudzież z ulicznymi wysysaczami grosza by odwiedzić to miejsce.



Monumencik raczej banalny.


Myslę że można było wykombinować coś ciekawszego, te od wielu lat na betonowych cokołach układane kamienie, z płytą o odpowiedniej dla miejsca inskrypcji już mi się zdecydowanie przejadły.
Zdrugiej strony na prawdziwym North Cape jest równie banalny a o niebo bardziej pretensjonalny pomnik w kształcie globusa. Więc to chyba nie znak miejsca ale miejsce samo ma dla mnie taką magnetyczną moc?

Friday, August 27, 2010

Gdy Diabeł mówił dobranoc

Jest takie miejsce w Polsce w którym Diabeł mówi dobranoc...
Bynajmniej nie jest to jednak jakaś zabita dechami dziura typu Warszawy, ale leżąca w samym centrum Polski Łęczyca.
Gdzie indziej znajdziecie tak ślicznie iluminowaną sadybę samego Diabła?!

W trasę wyruszyliśmy pod wieczór, jakoś mimo wszystko wolę jechać nocą ale na luźniejszych nieco trasach, niż w dzień wypatrywać kiedy jakiś idiota wyprzedzający na trzeciego wyśle mnie i moich najbliższych do krainy wiecznych wędrówek.

W Łęczycy byliśmy tuz przed północą...
ależ klimat!

Nie ma tu tzw. nocnego życia - czyli ogródków piwnych zasiedziałych przez patafiaństwo które wolało by chlać piwo w domu przed telewizorem, ale musi siedzieć w ogródku bo to jest bardziej trendy...

Są za to uroczy zakochani, spacerujący wyludnionym starym miastem, jest cisza, półmrok, mrok, gra świateł i cieni...jest miejsce dla wyobraźni i marzeń.

jesteśmy w końcu także i my...


Kim jest Boruta...
Według naszych chrześcijańskich mniemań jest Diabłem, choć w zasadzie to żaden z niego piekielnik a zwykły swojski, kumpelski demon leśny.
Dla mnie szczególnie bliski z Dwóch powodów:
Moja najbliższa rodzina, to Boruty właśnie!

A Boruta... w starosłowiańskim boruta to sosna.
Bór, borealny...ten sam źródłosłów.
czy ktoś mieniący się typem borealnym (jak ja) może nie lubić Boruty?!


Boruta nim został Diabłem, był takim swojskim leśnym Faunem,
może nawet miał, pośród leśnych istot, status kogoś na kształt greckiego Pana - tedy jeszcze bliższy mi jest, gdyż Pan to pierwowzór dla koziorożca!
Ale nie fantazjujmy.
Boruta był duchem lasu, opiekunem leśnych zwierząt roślin i innych taksonów przez Linneusza nieskatalogowanych a przez to pomijanych w oficjalnej nauce. Był też opiekunem ludzi w lesie i z lasu żyjących, drwali, zbieraczy, myśliwych...


No ale nadeszło chrześcijaństwo...
To co było przed, uznano za wymysł Szatana a leśne duszki zyskały status demonów.
Czy było to mądre?
Według naszych dzisiejszych kryteriów z pewnością nie, ale nie myślmy o czasach tysiąc lat wczesniejszych za pomocą obecnych myślowych schematów.
Zwłaszcza że co najmniej połowa współczesnych standardów w myśleniu z całą pewnością zostanie uznana za bezmyślność w przeciągu najbliższych 100 lat - czy za tysiąc lat ktoś jeszcze będzie myślał o naszych myślach...nie myślę...

Z biegiem lat, ci którzy wiedzieli o prawdziwej naturze Boruty, przy pomocy szeptanej propagandy, z Diabła który czycha na nasze dusze, uczynili z Boruty Diabła szlachciurę, opoja (znów się Pan kłania), rubasznego czerepa i Brata Łatę.
I z takim wizerunkiem przeszedł do tradycji, dziś jest najpowszechniej znanym w Polsce Diabłem. dziś jest Diabłem który ma swoje muzeum!

Warto odwiedzić to muzeum za dnia, ale i warto odwiedzić Łęczyce nocą!

Monday, August 23, 2010

Węsiory

Rany, ale dawno nic tu nie pisałem...
Na szczęście jest jeszcze urlop - od pracy w pracy i od pracy w domu i od domu i od innych codziennych obowiązków.
A jak jest urlop to i jest czas by co nieco zobaczyć.
Myślę że wykorzystaliśmy z Marzeną ten czas do ostateczności.
A oto jedna z naszych przygód.

WęsioryKamienne kręgi cmentarza Gotów.

Przyznam iż kamienne megality działały na mnie magnetycznie odkąd pamiętam. Niestety póki co nie udało się przedsięwziąć wyprawy do Bretanii, aby zobaczyć to co najświetniejsze.Węsiory z cała pewnością z kultura megalityczną wiele wspólnego nie mają, a że także posługiwali się kamieniami - a niby czym mieli?Kurhany czy kamienne kopce, nieodmiennie kojarzą mi się z wędrowcami stepowymi.To ze pochówków w jednym miejscu było wiele, świadczy wyłącznie o tym ze koczownicy posiedzieli w tym miejscy dłuższy czas - wcale się im zresztą nie dziwię, bo okolica piękna.Żyzne moreny, porośnięte borem w okolicy jeziora - siedlisko doskonałe - prawdopodobieństwo iż jakiś nieprzyjaciel znajdzie to miejsce raczej niewielkie, a w razie potrzeby miejsc do obrony nie brakowało.Ciekawe czemu sobie stąd poszli?Czy było to wyjałowienie siedliska, czy może zanik zwierzyny łownej, czy też raczej kuszące wizje terenów bardziej "ucywilizowanych", z lepszą (jak byśmy to dziś nazwali) infrastrukturą?w końcu dwa tysiące lat po Gotach my także nadal wędrujemy w poszukiwaniu terenów bardziej "cywilizowanych" i z lepszą infrastrukturą.W każdym razie ... jesteśmy tu.




Miejsce to upatrzyli sobie New Ageowcy jako obdarzone szczególną mocą.
Jakos w te "szczególne moce" specjalnie nie wierze, z drugiej jednak strony, na pewno są miejsca w których czujemy się dobrze i takie w których czujemy się źle.
Łatwo sobie wyobrazić kapłanów dawnych kultów, którzy właśnie w ten sposób "na cuja" lub "pozaorganoleptycznie" wybierali miejsca w których miały powstać świątynie, cmentarze, czy miejsca zgromadzeń!
Nie od dziś wiadomo, że na Wawelu odpoczywamy, nawet podczas morderczych seansów zwiedzania, tak samo na Akropolu, czy Watykanie - póki jesteśmy tam, zmęczenia nie ma, pojawia się dopiero gdy dane miejsce opuścimy.

Poobserwujmy nasze zwierzęta - gdzie sypia kot? - no to tam gdzie sypia kot, my także wyśpimy się świetnie, a tam gdzie nie sypia...no cóż - teraz już wiecie czemu rano jesteście niczym na ciężkim kacu?
Zarzuciliśmy zmysł obserwacji na rzecz bzdurnego przekonania o tzw racjonalności zachowań i jesteśmy niczym głupiutkie dziecko co to dla zasadny na złość mamie marznie w uszy.



Dawniej ludzie byli jednak o rząd wielkości mądrzejsi.
Z drugiej strony mieli zdecydowanie większe pole manewru, usytuowania ich domostw, nie określały rygorystyczne przepisy budowlane i plany zagospodarowania terenu.




Poza New Ageowcami królują tu także miłośnicy przyrody - bo Węsiory to także rezerwat porostów - ale o tym w innym miejscu.


Ku przestrodze - coś dla zbieraczy "pamiątek"
- przez Marka Twaina zwanych "dostojnymi padalcami"
chodzi o tych co to muszą zabrać kamyczek na pamiątkę...

Poczytajcie tylko ile was może spotkać nieszczęść jak to zrobicie!


Sam (przyznam bez bicia) także byłe zbieraczem "pamiątek" do czasu.. do czasu gdy...
wcale nie zostałem dotknięty jakimś nadprzyrodzonym zjawiskiem - po prostu kiedyś dowiedziałem się o tym jak sprytni Grecy co jakiś czas dowożę nowe porcje wapiennego kruszywa na Akropol, po to by turyści mieli co zabierać na pamiątkę...

Jeśli więc macie w domu jakieś "autentyczne" kamyki z miejsc które odwiedzaliście można z dużą dozą pewności przyjąć że pochodzą one z ... pobliskiego kamieniołomu.

Z drugiej strony, wyjście na frajera choć jest o wiele bardziej prawdopodobne niż upadek cegłówki w drewnianym kościele na głowę zbieracza pamiątek, czym straszą nas "strażnicy starożytności", może do wszystkich nie przemawiać, zatem postraszenie zapewne też jest potrzebne.

A wracając do mistycznego obszaru...
poczytajcie sami.

Ba jest nawet "druid" w stosownej opończy i z butami nike na stopach - jak wiadomo nike to firma która produkowała obuwie dla druidów na długo przed wynalezieniem druku...
Podobno Aleksander Macedoński swoje podboje zawdzięczał butom tej firmy (złośliwi mówią iż to zapach obutych w nie stóp żołnierskich odstraszał słonie - ale nie należy dawać temu wiary). Jest oczywistą oczywistością że buty nike były odwiecznym strojem służbowym druidów i tyle.

No więc stoi ten druid i peroruje energoturystom jakie to dobrodziejstwa na nich właśnie spływają ze stref astralnych...

A turystki łażą po kamulcach i się ta energią ładują...
Podobno - takoż rzecze druid - tych kamieni jest tyle co widocznych z tego miejsca gwiazd na niebie (ciekawe jak ustalili dioptrie - bo ja na ten przykład, swoimi krótkowzrocznymi oczyma nie dostrzegam przynajmniej 1/3 tego co widzi na niebie mój dalekowidzący kolega...?)
No wiec miejsce to było kalendarzem astralnym bo każdej gwieździe był przypisany stosowny kamień, i każdy Got miał swoją gwiazdę i na takim kalendarzu można mu było spokojnie przyszłość przewidzieć... albo zginie na wojnie, albo się ożeni - itd. nawet dziś ilość opcji życiowych wcale nie jest taka znów wielka i tylko od przemyślności wróżbity zależy by dobrać odpowiednią wróżbę do odpowiedniego człowieka.


Inna sprawa iż funkcje kalendarzowe tego typu miejsc narzucają się, same - wystarczy dwoma kamieniami zaznaczyć linię na której wstaje słońce określonego dnia roku - przesilenia, równonocy, lub innych ważnych dla społeczności dat (siew) by mieć niezawodny kalendarz. A dokładniejszy i tak nie był wówczas nikomu na nic potrzebny.


Miejsce cudowne - może nie ze względu na niezwykłe moce, na pojawianie się UFO, czy innych zjawisk paranormalnych - miejsce cudowne swoją urodą, swoją ciszą i spokojem. Miejsce w którym czuje się upływ czasu, przemijanie pokoleń i w którym człowiek nabiera dystansu do siebie, do swoich codziennych spraw i zagonienia.

Miejsce które warto odwiedzić...
a potem w zagonieniu, gonić samochodem pomiędzy innymi zagonionymi użytkownikami dróg, by zdążyć na czas, bo poza Węsiorami istnieje cały świat, który narzuca nam swoje tu i teraz z bolesną dosłownością...
Nikt na stołówce z obiadokolacją czekał na nas nie będzie!

Posted by Picasa

Monday, January 25, 2010

Jastrzębia - Uroczysko - kulig na Jamnej

W tym roku szczęśliwie ferie zimowe zbiegły się z moimi urodzinami, jako chrześcijanin wprawdzie mniejszą wagę przykładam do urodzin (bo to pogański obyczaj) za to chętnie celebruję imieniny, czyli dzień poświęcony mojemu świętemu patronowi - no ale skoro już jest okazja...w końcu nasi przodkowie przetrwali właśnie dla tego iż homo sapiens był gatunkiem silnie oportunistycznym ;-). No więc będziemy mieli i wyjazd zimowy i moje urodziny...Ale nie było tak łatwo, wpierw trzeba było przekopach zwały map, przewodników, wycinków prasowych, szperać w internecie by skonstatować że...tu już byliśmy, tam nie da rady z małym dzieckiem, ówdzie nie ma co robić, a jeszcze gdzieś indziej jest super ale...daleko.A Jamna? - no Jamna to takie magiczne miejsce które nigdy się nie nudzi.Wybieramy tym razem Jastrzębią i Uroczysko.W tym dniu Miłoszek ma jeszcze występ w przedszkolnych jasełkach - gra rolę Jezusa i ... no wyobrażacie sobie jasełka bez głównego bohatera?Wyjeżdżamy już południową porą, na miejscu...no jak zwykle gubimy szlak - z jednej strony myli nas brak drogowskazu a z drugiej...Łaziłem tędy swego czasu na rajdy - z Paleśnicy przez Jamną na Jastrzębią i do Ciężkowic - czasami jak była silniejsza grupa, szło się jeszcze przez Bukowiec. Nie wiem jaki czort natchnął mnie myślą że z uroczyska szło się jeszcze w dół...więc skoro szło się w dół, to jechać tam trzeba pod górę - prawda?No taka prawda jak i to że ziemia jest płaska.A ja pojechałem, ale..."spuśćmy zasłonę miłosierdzia na te scenę" (dzięki panie Twain).Na miejscu jesteśmy już po południu, słonce schowane w tumanach mgieł spowijających całą okolicę nie daje okazji do ładnych zdjęć...a tu aż palce swędzą na aparacie. Dla matrycy może i jest zbyt



szaro i ciemno ale dla oczu to czysta radość.



Wpierw zatrzymujemy się przy leśniczówce, czekając aż odjedzie zaplanowany na dziś kulig i otworzy nam drogę do Uroczyska, wykorzystujemy okazje by ując kilka nader uroczych miejsc.
Potem już w schronisku, szybko przygotowujemy się do obiadu, by nie uronić ani chwili z czekających na nas za oknem zimowych klimatów.



Widok z jadalni/świetlicy

Obiad: zupa pomidorowa i schabowy z bardzo pyszną sałatką.

Jeszcze tylko gorąca herbata przy kominku

I znów do pokoju aby się przebrać i wyjść na spacer.

Wychodzimy już praktycznie po zachodzie słońca, na szczęście zalegający wszędzie śnieg i nieco zamglone powietrze rozjaśniają okolicę, pozwalając na precyzyjne określenie drogi i bezpieczne zabawy na śniegu.

Droga na Siekierczynę.

Po drodze zagłębiam się w leśne ścieżki, usiłując dociec którymi z nich schodziłem z Jamnej. próżny trud; zimą, po kilku latach, po zmroku...
Ale daje mi to szanse niepostrzeżenie czmychnąć w las, po chwili gdy Marzena i chłopcy tracą mnie z oczu, słyszę coraz bardziej niecierpliwe nawoływania
- Maciej gdzie jesteś, tatoooo!!!
-Spokojnie! odkrzykuję już do was wracam.
- Gdzieeee jesteeeeś ??? rozlega się unisono głos Marzeny i Mikołaja
- No już wracam, tu się nie ma czego bać, za ścieżką nie zabłądzicie, a na Jamnej nie ma więcej niż trzydzieści wilków.

Dobre sobie myślę - trzydzieści sztuk - to trzy duże watahy...ale nic to.

- wracaaaajj natychmiast !!! - rozlega się nie wiedzieć czemu bardzo zaniepokojony głos!

Cały czas nie spuszczam ich z oczu, jestem zaledwie kilka metrów od ścieżki, ale zmrok i las kryją mnie w sobie. Tak musieli czuć się partyzanci gdy walczyli tu z Niemcami...doskonale widoczny cel a samemu pozostaje się niedostrzegalnym - ogień wystrzału zdradzi twoją pozycję ale będzie już za późno, bo kula jest szybsza...

Wracam, żadna satysfakcja drażnić najbliższych. Z chrzęstem zamarzniętego śniegu wynurzam się z lasu kilka kroków od rodziny...
Moglibyśmy dotrzeć do Uroczyska leśna ścieżką, ale Marzenie wyraźnie utkwiły te wilki w świadomości...
Zresztą ścieżka jest nieuczęszczana, więc trzeba by brodzić w śniegu głębokim do połowy łydki, w takich warunkach ciągnąc sanek z Miłoszem nie sposób, schodzimy więc po własnych śladach.

Do leśniczówki wracamy już praktycznie nocą.

Chłopcy mają osobny pokoik do którego wchodzi się przez nasz pokój.

Mikroklimat doskonały, oddycha się świeżo, jest na tyle ciepło by nie marznąć, a na tyle rześko by nie czuć się "ugotowanym" (częsty objaw po przejściu zimowych szlaków w nadmiernie ogrzewanych pensjonatach).

Robimy sobie kawę i zajadamy czekoladami...jest wspaniale.
Dzieciaki wkrótce padają - Mikołaj pobije rekord, będzie spał 12 godzin, od 20 do ósmej rano dnia następnego - więc gdy wstanie my będziemy już po porannych ablucjach, kawie i śniadaniu, czekając tylko na niego by wybrać się na spacer bo o 11 mamy zamówiony kulig.

Mikołaj uczy się jazdy na nartach - stare to deski, prawie tak stare jak ja, sparciałe wiązania nie wytrzymują i..narty trzeba zostawić przy drodze, a dalej idziemy już tylko z sankami tudzież kijkami, które Mikołaj usiłuje wykorzystywać w stylu nordic walking , aczkolwiek bez specjalnego powodzenia.

Na szczytach już pełnia słońca, ale tu w dolince zaledwie nieśmiało do nas zagląda. Mrozik trzyma solidnie, ale powietrze jest suche a las osłania od wiatru, więc chłód nie męczy.

Jastrzębianka jeszcze nie zamarzła.

korale Królowej Śniegu

Miłosz przy lodospadzie.

Znudził nam się cień, zawracamy, by wyjśc na wzgórza i nagrzać się od słońca.

Tu już do słońca jest całkiem blisko, już prawie czuje się jego pocałunki na policzkach.

Wreszcie w pełnym słońcu - ciepło, miło, przytulnie, wesoło, trudno opisać wszystkie uczucia.
Na pewno nie jest to uczucie polarnego wędrowca po przejściu tysiąca kilometrów w zmarzniętej mgle, przy temperaturze minus 35 stopni...ale przynajmniej daje jakie takie wyobrażenie o tym jak bardzo może cieszyć słońce i ciepło.





Mikołaj zjechał na sankach, Marzenka z Miłoszem schodzą na piechotę.


Po drodze napotkałem pięknego przedstawiciela bluszczy.


KULIG

To był najbardziej udany kulig ze wszystkich naszych dotychczasowych. Inne były świetne, ten był wyjątkowo świetny.
Sporą zasługę miała pogoda, która rozjarzyła słońcem przykryte przez wiele dni chmurami miejsca, ale tez i trasa - naprawdę długa, ciekawa widokowo, zróżnicowana wzniesieniami i traktami.
Ale także osoby ludzi którzy zaprzęgiem kierowali.
bardzo rozmowni, bardzo otwarci, wyraźnie lubiący okolice w której przyszło im żyć, znający dzieje miejsca i różne takie ludowe opowiastki.

Jedziemy traktem przez las - teraz poznaję ten szlak, niewiele się zmienił od czasu kiedy szedłem tędy ostatni raz, może w lecie bardziej by widac różnice, ale zima ukryła szczegóły i pozostało wyłącznie ogólne wrażenie.

"Koniarzy" jest dwóch, ojciec z synem, syn wyraźnie pochłonięty jest zaprzęgiem zwłaszcza że...ale o tym za chwilkę.
Ojcu zaś nie zamykają się usta.

W chwilkę po ruszeniu pada zagajające pytanie czy...
- Słyszeli państwo strzały? Polują w okolicy.
- Nie, nie słyszeliśmy, nawet nie widzieliśmy nikogo kto by mógł tu polować.
- A tam na dole, koło leśniczówki, sporo samochodów.
- Tak ale to ludzie zwyczajni przyjechali na wypoczynek, wczoraj to oni mieli kulig
- A nie to inne auta, tamte stoją niżej nad rzeczką, my je znamy, oni tu często przyjeżdżają na polowanie...ale strzały powinno być słychać.
- No, może ... nie słyszeliśmy (przecież nie będę mu opowiadał czym zajęci byliśmy nocą...)

- A myśmy się bali że ten kulig to państwo na wczoraj zamówili.
- ???
- Bo my teraz to tacy zakręceni, koń nam zdechł, pies dzieciakowi ucho prawie odgryzł...same nieszczęścia!
- To co się podziało.
I tu następuje opis, końskich niedoli i cen za opiekę weterynaryjną, i zal do losu, że to wszystko na nic i że koń warty dwa, trzy tysiące złotych, trafia do handlarza za pięćset (wcześniej był inny i chciał kupić za trzysta) złotych. I że to się w sumie i tak opłaca, bo jak by zdechł to trzeba by jeszcze za utylizację płacić a tak to niech handlarz się martwi, zresztą jak mu koń w transporcie do rzeźni padnie to handlarz sobie poradzi, bo ma układy...

A pies?
Pies to znajda - wcześniej mieli takiego samego, ale zdechł ze starości, więc jak się inny podobny trafił to tez go przygarnęli, bo tu w pobliżu to jest takie miejsce gdzie ludzie "z miasta" psy porzucają i uciekają samochodami, a one się włóczą po lesie i jak nie padną z głodu, to myśliwi ustrzelą albo czasami...dobry człowiek przygarnie - więc przygarnęli.
Ale ten był inny, nie taki przyjacielski, na łańcuchu trzeba go było cały czas trzymać.
A jak po tego konia przyjechali to on strasznie się rzucał i młodszy syn chciał go odciągnąć i wtedy ten odwrócił się i kielami go po uchu przejechał.
Tylko na dolnym koniuszku się trzymało, ale w szpitalu przyszyli i będzie dobrze...

Nie powiedzieli nic o losach psa, ale...sam przyznałem im że ja bym go ubił. pies który raz ugryzie człowieka, będzie już agresywny zawsze.

Tu na górze słońce jest już w pełnej okazałości - po niebie gdzieś bardzo wysoko nad głowami snują się kłaczki cirrusów.

szadź przemienia wszystko w malowniczo bajkowe fantazje, zamrożonego kalejdoskopu.

Mimo pełni słońca, jest tutaj bardzo zimno.
trudno powiedzieć ile, zwłaszcza iż uczucie chłodu potęgowane jest przez szybki ruch sań i wiatr, który tu wieje, nieporównywalnie silniej niż na dole, między drzewami.

Cała Jamna pełna jest takich kapliczek - to miejsce które było sanktuarium przyrody, stało się teraz także, poprzez cierpienia pomordowanych tu przez Niemców niewinnych ludzi także sanktuarium religijnym.
Olbrzymia w tym zasługa Dominikanów


Ta wąska iglica w oddali to wieża kościoła pod wezwaniem Matki Bożej Niezawodnej Nadziei.

A las skrzy się zamarzniętą zwartą ścianą.

Mam pewną satysfakcję - miejscowi także błądzą, na samej górze - wybierają inną drogę niż powinni, musimy zawrócić.

jeden z domów kompleksu św. Jacka.
- A wiedzą państwo, że tu przedtem był sklep?
- No tego też nie wiemy
- Bo tu był sklep i jego prowadziła rodzina tych co teraz są właścicielami Uroczyska - Mastalerzów, a koło ich domu to zaraz będziemy przejeżdżać, to państwu pokażemy.
A zaopatrzenie do tego sklepu to końmi z Zakliczyna przywozili, ale co takim koniem nawieziesz?

- O a tam niżej w drugim domu to córka Ojca .... mieszka.
-??? !
- Tak, tego samego.

Ta tym drzewie jest ambona myśliwska, byliśmy tam z Mikołajem kilka lat temu, tyle że wczesna jesienią.

fontanna Królowej Zimy

To już koniec wierzchołka Jamnej, znów sanie wiozą nas pod przytulne gałęzie drzew, wiatr ucicha i robi się znacznie cieplej.

- A tu wiedzą państwo? To taki jeden mężczyzna popełnił samobójstwo, podjechał motorem, polał się benzyną i podpalił....szmat łąki był wytłuczony, tak się w tej męce rzucał...

Szczęście dzieci oszołomione jazdą i ogłuszone wiatrem nie słuchają go wcale. nie chce by słuchały takich opowieści, mają na to czas...

Każda przyjemność kiedyś się kończy - kulig też. jeszcze tylko kilka załomów leśnej dróżki i zza drzew rozpoznajemy znane rozstaje opodal Uroczyska skąd wyruszyliśmy.

Nadchodzi pora płacenia i o dziwo...jest znacznie taniej niż pierwotnie zakładaliśmy - okazuje się iż skoro konie mało co się zmęczyły - nie było doczepek i zaledwie cztery osoby, w tym dwie drobne i jedna bardzo drobna, bo zaledwie trzy i pół letnia to nawet sto złotych będzie za wiele i wydaja nam jeszcze dwadzieścia...
więc jeśli lubicie opowieści i ładną sannę to ... ja polecam!

Marzenka takiego zdjęcia jeszcze nie miała.

Wracamy do schroniska, nogi otulone pledami nie zmarzły, ale mi zmarzły palce, stale zacisnięte na aparacie i jednocześnie podtrzymujące Miłosza który wtulony u mnie na kolanach przesiedział cały wojaż.

Odczuwam pilną potrzebę kawy i czegoś słodkiego - zjadamy ostatnią czekoladę.
pakowanie (choć wiele nie mieliśmy, to jednak...)
Mikołaj dostaje polecenie kontroli szafek, półek i szuflad - nie zostaje nic, więc schodzimy do auta, na dole w recepcji czeka już na nas faktura i właścicielka lokalu.
Wszystko OK - jesteśmy bardzo zadowoleni.

Chciałem jeszcze oglądnąć Dworek Paderewskiego w Kąśnej w zimowej krasie ...ale ciężko było wyścigać rodzinkę z auta...zwyczajnie odmówili współpracy i trzeba było sromotnie podać tyły ;-) .

na szczęście udało się namówić Mikołaja do zimowego spaceru obrzeżem Skamieniałego Miasta w Ciężkowicach - Grunwald, Ratusz i Czarownica - to na pewno nie jest imponujący dorobek, ale zważywszy na zmęczenie...

A słońce znów schowało się za ciemne chmury stratusów, przebłyskiwało jednak racząc nas delikatną perłowo niebieską iryzacją.

A zaśnieżone olbrzymie głazy narzutowe, wyglądają...baśniowo.
Posted by Picasa