Monday, October 28, 2013

Dzikie plaże

"Już nie ma dzikich plaż..." śpiewała onegdaj Irena Santor i zasadniczo miała rację, zasadniczo, gdyż praktycznie na polskim wybrzeżu Bałtyku dzikich plaż już nie ma.  Każdy skrawek gruntu jest własnością gminy, lub prywatnego inwestora, wszędzie przewalają się setki wczasowiczów, obnosząc swoje tłuste brzuchy i znudzenie. Marzących tylko o wieczorze, tak aby wychylić kilka piw, poprawić wódką poodmóżdżać się telewizorem i iść spać w zadowoleniu że oto minął kolejny dzień wczasów, na które wyjechać trzeba była a na które tak naprawdę żadnej ochoty się nie miało. Że minął kolejny dzień podczas którego stale obok siebie miało się małżonka, z którym seks już nie łączy, rozmawiać nie bardzo jest o czym a wspólne dzieci są jedynie powodem niekończącej się irytacji. Doprawdy nieciekawe towarzystwo.
Poza wczasowiczami jest jeszcze młodzież - też znudzona, niekiedy sfrustrowana brakiem szmalu na modne atrakcje, najarana dopalaczami kupowanymi za grosze w sklepach z pamiątkami...
Już nie ma dzikich plaż...

Gdzie nie ma tam nie ma! A ja na dzikich plażach spędzałem dnie całe!
Gdzie?
Na Warmii, nad Zalewem Wiślanym, Pomiędzy Tolkmickiem a Fromborkiem nie ma nic poza dzikimi plażami. Człowiek czuje się nagle niczym Dick Sand wyrzucony gdzieś na brzeg nieznanego sobie kontynentu, sam, zdany na siebie i... wreszcie wolny.


Z jednej strony kilkudziesięciometrowe wzgórza polodowcowej moreny, z drugiej połać Zalewu i czasami biały żagiel gdzieś na błękitnym tle (wystarczy włączyć wyobraźnię że to kliper handlarzy niewolników...)


Żadnych śladów człowieka, jedynie tropy saren i dzików, czasami psie - może wilcze szlaki.

Przewrócone drzewa, zagradzające trasę wędrówki, można je obejść wodą, lub pomiędzy konarami, jak kto woli, jak komuś się chce- tu jesteśmy wolni.


I muszle, pokłady muszki na brzegu sięgające znacznie poniżej zasięgu wyciągniętego ramienia uzbrojonego w saperkę. Chodzi się po muszlach, z muszli buduje zamki, na  muszlach rozkłada biwak i koc do opalania (to akurat żona).

Dzieci można puścić samopas, pod samochód nie wpadną bo tu nie ma samochodów, utopić się nie utopią bo nawet kilkanaście metrów od brzegu woda nie sięga wyżej niż do kolan. O kamienie głów nie rozbiją, bo tu nie ma takich kamieni, nie potną nóg na szkle, bo praktycznie nie ma tu śmieci. Za to mają kilometry pustej dzikiej plaży, gdzie mogą wyczyniać najdziksze swawole i skąd pozwalają się zabrać dopiero w obliczu śmierci głodowej.

A ja?
Raj dla przyrodnika - mnóstwo gatunków roślin gdzie indziej niespotykanych, lub występujących tu w nietypowych siedliskach, ptactwo, zwierzyna, ciekawostki geologiczne i geofizyczne.
Raj dla miłośnika wodnych przygód - windsurfing, czy kajak i ma się przed sobą godziny radości, obcowania z natura i przygody.
Raj dla miłośnika spacerów - kilometry wolnego, piaszczysto muszlanego szlaku, pagórki, wzniesienia ścieżki wydeptane przez mieszkańców i gości leśniczówki położonej kilkaset metrów od brzegu. Przepiękne lasy bukowe i mieszane, świetliste prawie bez podszytu, zachęcają do wędrówek.
Wreszcie last but not least... można namówić żonę by opalała się toples gdzieś na tysięcznej polance pośród szuwarów, dzieciakom wymyślić jakąś czasochłonną zabawę, a samemu zająć się kontemplacją urody żony wpisanej w piękno otoczenia i to jakim cwanym szczęściarzem się jest, że na cel wakacyjnych podróży wybrało się akurat Warmię.



Saturday, October 19, 2013

Westerplatte

Obejrzałem film - Tajemnica Westerplatte - lepiej późno niż wcale. Szczerze mówiąc zupełnie nie rozumiem słów krytyki, natomiast doskonale rozumiem postawy żołnierzy i oficerów. To bardzo dobry kawał scenopisarskiego i reżyserskiego rzemiosła, to świetne, przekonujące kreacje aktorów, to w końcu dobra robota speców od efektów i kaskaderów.

Że co? Że żołnierz z ekranu "kurwa" krzyczy? Że to komuś uszka delikatne, pieknoduchowskie rani?  Pies mu te uszy lizał, poczytajcie Wańkowicza! Żołnierz na wroga nie rzuca się z elegią jak to "słodko i zaszczytnie jest dla ojczyzny umierać" tylko z prostym "Kurwa mać!!!" (odmienianym zresztą przez osoby, przypadki i liczby).

Że bunt, przepychanki, awantury? A niby jak inaczej? Jak funkcjonować spokojnie gdy ma się w żyłach 90% adrenaliny?Młodym oficerom jest łatwo,nie ponoszą praktycznie żadnej odpowiedzialności, żaden z nich nie chce skrewić, żaden wyjść na tchórza - choć w cichości serca zapewne wielu z tych którzy domagali się dalszej walki, pragnęło by dowódca wydał rozkaz kapitulacji - zachowywali i honor (przecież oni chcieli walczyć) i życie.

I wreszcie dwaj główni bohaterowie: Sucharski i Dąbrowski
Jak ja ich świetnie rozumiem, moja mieszanka krwi chłopskiej, mieszczańskiej i szlacheckiej doskonale pojmuje motywy i postawy.
Sucharski - w mentalności chłopa nie mieści się że ktoś robi coś co w/g ogólnie przyjętych standardów nie ma sensu. Chłop nigdy nie miał nadwyżki czasu ani sił, wszystko co robił miało uzasadnienie, prace w polu, gospodarka, ani jednej czynności wykonywanej bez potrzeby natychmiastowego jej wykonania.
Major nie rozumie Kapitana.
Dąbrowski - szlachcic, wychowany na lekturach i opowieściach patriotycznych, oczami wyobraźni widzi siebie jako bohatera jednej z nich (dla Sucharskiego to mrzonka). Opór, walka do końca,  ziarno wolności zasiane pośród narodu (ta alegoria ziarna powinna przekonać Sucharskiego - ale nie przekonuje - w oczach chłopa ziarno samo w sobie nie ma żadnego znaczenie - kto będzie siał i zbierał kiedy my zginiemy?)
Kapitan próbuje znaleźć wspólne mianownik - "a straty Niemców? Przecież są ogromne!" - dla szlachcica to upokorzenie - kupczenie honorem, ale to też ostatnia szansa na znalezienie argumentu mogącego przekonać Majora. Tyle że Major nie jest mieszczaninem - dla mnie ten argument byłby trafny! Moja 1/3 krwi mieszczańskiej doskonale rozumie rachunek zysków i strat. Nas zginęło kilkunastu ich kilkuset - szkoda życia, szkoda cierpień - ale po podsumowaniu... opłaca się! Chłopu się nie opłaca, moje chłopskie DNA już aż kipi złością - cóż z tego że tamtym zza rzeki, wymarły trzy krowy, skoro i nasza zdechła? Cóż mnie oni obchodzą, dla mnie ważne jest to skąd wezmę mleka dla dzieci, na sery, do miasta żeby sprzedać? No skąd? Że na papierze jestem "do przodu" a cóż to zmienia, skoro mi bida i głód do chałupy zaglądają?
Więc kto ma rację?
Sercem jestem przy Dąbrowskim - to co odziedziczyłem w genach po szlacheckich przodkach, aż krzyczy - trzeba się bić, nie wolno odpuścić, póki jest amunicja,póki nie umieramy z głodu trzeba się bić.
Rozumem przy Sucharskim - zostawili nas na straconej pozycji, rzucili hasło "wytrwajcie kilkanaście godzin" i  macie wolną rękę. To po co w ogóle się bić? Licząc na pomoc sojuszników? Załóżmy nawet że Brytyjczycy chcieli by pomóc, załóżmy że mieli siły i środki aby przeprowadzić desant - obrona Helu miała sens a Westerplatte?
Czy zatem Dąbrowski to szalony szlachciura owładnięty chęcią  śmierci a la Wołodyjowski? Skądże - polska szlachta to mądrzy i gospodarni ludzie. Przecież na Westerplatte były supernowoczesne koszary, zdolne wytrzymać nawet ataki trzystukilogramowych pocisków z pancernika i bomb lotniczych! Przecież było zaopatrzenie na wiele dni walki, przecież była doborowa załoga!
Więc kto ma racje?









Friday, October 18, 2013

Zabłędza z górki

Do Zabłędzy dotarłem piechotą, przez Piotrkowice - do Piotrkowic pod górkę a potem już z górki - jak ktoś myśli że iść pod górę to wysiłek a z górki to samo przychodzi to tkwi w bardzo bolesnym błędzie. Nie lubię schodzić z górki, a zwłaszcza poboczem drogi, twardym asfaltem, lub sypkim i ostrym szutrem.

No ale to jak w tej opowieści o chłopie polskim na Białorusi wracającym z targu: gdzieś w pół drogi do rodzinnej wsi, spotyka się z żydem. Żyd przystaje, patrzy, oczom nie wierzy, chłop coś żuje, minę ma wielce bolesną, jest blady i puszcza piane z ust. W końcu Żyd poczciwina mówi w kierunku chłopa:
- Chłopie, toż eto myło!!!
- Miło, nie miło, Żydzie, a jak kupił tak i zjeść trzeba... 

Więc miło, nie miło, a jak wlazł to i zleźć trzeba.
W Zabłędzy, a w zasadzie to w lasach Piotrkowickich mijam cmentarz z czasów I W.Ś. Ale to temat na osobny post. Marsz powoli dobiega końca. Jeszcze tylko kilka fotek i... spójrzcie niżej.


To teren zabudowany, a kierujący białą osobówką, wyprzedzającą busa, czynił nader rozpaczliwe wysiłki by wyhamować, nie wjechać w wysepkę i nie narazić się na to by bus wjechał mu w tyłek. Widać miał nieczyste sumienie i sam widok faceta trzymającego coś przy oku nader go przeraził - a mi chodziło wyłącznie o panoramę - tam w kotlinie to już Tuchów.



Jest taki rewelacyjny blog - http://szlakiibezdroza.blogspot.com/ - jego autor Kris Beskidzki, uparcie twierdzi że nie ma w Polsce koczowniczego zwyczaju sypania kopczyków kamiennych przy rozstajach dróg - no to koniecznie chce mu powyższą fotografią udowodnić że jest... sam dorzuciłem ze trzy kamyczki ;-)



A to już przekleństwo naszych czasów - niszczejące zabytki, które nie są w swietle prawa zabytkami - fajny dworek 
jak rzecze oferta
"Szczegóły oferty

Bez Prowizji od Kupującego!!

Do sprzedania zespół dworsko-parkowy w Zabłędzy, położony w północnej części miejscowości, przy drodze wojewódzkiej Tarnów-Krynica. Dwór pochodzi z pierwszej połowy XIX wieku, przebudowany w początku XX wieku. Pierwotnie o cechach klasycznych, po przebudowie z elementami architektury eklektycznej. Dwór murowany z cegły z użyciem kamienia. Wzniesiony na planie prostokąta, dwupiętrowy, częściowo podpiwniczony. Dach dwuspadowy, kryty blachą. Wnętrze wymaga remontu i modernizacji. Działka przemysłowo-handlowa zgodnie z istniejącym planem zagospodarowania!!

Idealna lokalizacja na Hotel-Restaurację!!

Budynek NIE JEST wpisany do Krajowego Rejestru Zabytków!! "
cena 580 tysięcy - moim zdaniem warto ... się potargować ;-) 

Przy okazji szukania informacji o tym obiekcie uświadamiam sobie że serwis e-turysta to jakaś brednia totalna - wpisuję hasło "Zabłędza dworek" i ... otrzymuję Dwór w Bistuszowej! Owszem atrakcyjne miejsce - ale do niczego mi nie potrzebne! Serwis ten działa na zasadzie wyłapywania frajerów - już kilka razy się nań natknąłem szukając ofert noclegowych w miejscach które mnie interesują - tymczasem dla e-turysty nawet wiele kilometrów oddalenia nie robi różnicy. Niech spadają. 

Ps - chyba zmienię miejsce blogowania - firma Google coraz bardziej działa mi na nerwy - obecnie nie jestem w stanie wrzucić zdjęć na bloga pod Firefoksem, muszę się przelogowywać na Chrome! Jeśli to wynik niedopatrzenia, to kicham na googlowskich patałachów, a jeśli świadoma polityka - to mamy do czynienia z naruszeniem prawa antymonopolowego! 

Wednesday, October 9, 2013

Wymazywanie z krajobrazu ogniem

Stare, toto było,ruderowate. Onegdaj zapewne całkiem "trendy" ale to było wiele dziesiątek lat temu, dziś już nawet nie kojarzace się z zabytkiem, ot rudera, lumpenproletariat, dysonans...
Tak dysonans brzmi tu najlepiej (ależ zbitka pojęciowa "dysonans - brzmi tu najlepiej". Ale to chyba oddaje najlepiej stylistykę naszych czasów).
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu, były to tereny rolnicze, trudne do życia, niełatwe do uprawy, ale spokojne. Obecnie wkroczyli tu inwestorzy prywatni, ceny ziemi poszły w górę, jak balon Baumgartnera, cokolwiek rolniczego tu było, jest siudane won, w zamian za to wprowadza się elementy sztucznego "rustykalizmu" (to mniej więcej tak jak - jak gwiazdka estrady obwieszona krzyżami jako biżuterią i strasznie i głupio i bez sensu).
"Wsiowość" psuje klimat, podmiejskiej, nowobogackiej dzielnicy. Klinkier, chrom, high tech, czasami jakiś gadżet pseudo ludowy.

A tu na samym środku, w jednym z najatrakcyjniejszych punktów widokowych stoi takie coś:

    Szkarada prawda?
A ta pani, to wyskoczyła do nas, bo robiłem Marzence zdjęcia na tle ściany domu. Zdecydowanie lepsze tło, by podkreślić zmysłowość, niż otynkowane pustaki.
Tak wyglądało to jeszcze wiosną.

Obecnie wygląda tak...
Komuś zawadzało, nie wiem czy właścicielom,czy sąsiadom. W wypadek nie wierzę. Miało zniknąć z krajobrazu i zniknie. Pożar wypalił, nadzór budowlany nakaże rozbiórkę, a teren się sprzeda po 10 / 15 tysięcy za ar.

Jedyny dobry punkt tego zdarzenia to możliwość spenetrowania piwnicy - jak byłem dzieckiem i jeździliśmy na letniska (fuj.... wstyd się przyznać) do Łowczówka, to tam też takie piwnice były - wówczas bałem się tego panicznie... A potem strach przeszedł w fascynację (Freud miał by tu dużo do opisywania ;-) ).
Obecnie żadnej nie przepuszczę - czasami wręcz na pograniczu "zmoczenia tyłka" gdy włażę do piwnic pod instytucjami czy kamienicami...


No więc przybyłem, zobaczyłem i ...

wlazłem...
czy było warto? Obiektywnie pewnie nie... ale dla mnie było

Ps. jakby ktoś miał jakieś piwnice, korytarze, sztolnie itp. do których bał by się sam wejść, to zawsze może na mnie liczyć...

Friday, October 4, 2013

Żółtym szlakiem przez G. Św. Marcina, Zawadę do Łękawki - czyli historia z trampkami w tle

Szlak to typowo spacerowy, w wielu punktach pokrywający się z innymi szlakami a nawet ze szlakiem św. Jakuba prowadzącym od Tuchowa do Tarnowa.  Nic dziwnego, bo wielce malowniczy i to w zasadzie jedyna doga na kierunku północ - południe, nie kolidująca z instalacjami energetycznymi, drogowymi i kolejowymi. Znaczy ja osobiście znam co najmniej kilka tras pozwalających przeniknąć bądź wyniknąć z Tarnowa na południe, ale dla szerszego ruchu turystycznego są one nieprzydatne.

Plan jest zasadniczo prosty - mam nowe trampki:
- Niech piekło pochłonie szmaciarzy którzy polityka podatkową wykończyli rodzime fabryki tych rewelacyjnych butów - dziś za 20 zeta kupuje się cichobiegi, które wytrzymują ledwie miesiąc, gdyż ich podeszwy zwyczajnie się przecierają - oczywiście wszystko jest made in niewiadomo kto, bo nawet Chińczycy się pod tym szjsem podpisać nie chcą. Można oczywiście kupić w sklepie trampki np "brytyjskie" - które także są "niewiadomoczyje" - tyle że sprzedawca "krzyczy" za nie, siedem dych. Różnica polega na wykończeniu - technicznie to jest ten sam but - jak dla mnie za wysoka cena za pusty szpan - w ogóle zastanawiam się w jakim celu niektóre środowiska profanują kultowy dorobek harcerstwa jakim są trampki?!
No więc mam nowe trampki, numer rozmiaru jakiś kosmiczny, coś koło 50 a i tak przyciasnawe, beznadziejnie wąsko wyprofilowane przody, podbicie platfusiaste, solidnie dociągnięte sznurówki formują je w korytka, luźno popuszczone powodują ze but "chlapie"na stopie - chyba jestem masochistą że w tym chodzę - bo że jestem idiota gdyż je kupiłem to zupełnie inna historia.

Więc mam nowe trampki, w planach jeszcze kilka wędrówek, tego sezonu,  but musi być rozchodzony - trasa jawi się doskonałą - przespaceruje się o kijkach kilka kilometrów, potem będę szedł wzdłuż drogi 977 na przeciw autobusu - to mnie weźmie po drodze prosto do pracy, gdzie odpocznę...

 Generalnie to około10 ilometrowy spacer w krajobrazie silnie rustykalnym

Co zresztą widać na załączonym obrazku...
Zresztą nie tylko, sporo tu też kapliczek, niektóre ponad 130 letnie, ale teraz ich nie publikuję, kiedyś przejdę szlak z Tuchowa do Tarnowa, to przy jego okazji pokażę i te kapliczki.  

Gdzieś tak w niecałej połowie trasy, podjeżdża mi na przeciw samochód dostawczy - kierowca pyta się czy jestem tutejszy - patrząc przy tym podejrzliwie na moje kijki trekkingowe (tak jak by "tubylcy" nie mogli uprawiać nordic walking, czy trekkingu).
- jestem .
- a gdzie tu jest droga do "Łętowicy".
- tu nie ma Łętowicy -  jest Łękawica i Łękawka a Łętowice to są przy trasie na Kraków (wiem bo mam tam znajomych).
- Ale mi chodzi o Łetowicę !
- Ale tu nie ma Łętowicy!, a do Łękawicy musi się Pan cofnąć nieco i odbić na wschód - zresztą tam jest kierunkowskaz.
- Tam jest kierunkowskaz, ale na Łękawicę, a ja szukam Łętowicy
- Ale tu niema i nigdy z tego co wiem Łętowicy nie było!

Rusza, gwałtownie w ryku silnika słuszę jakieś słowa o pierd...nym turyście...
No to sobie szukaj tej Łętowicy, durna pało do nocy, mogłeś wysiąść pokazał bym Ci na mapie...
Niech mu święty Krzysztof ześle olśnienie, bo inaczej niż cudem to on tej Łętowicy nie znajdzie. 

 Mniam...

 A tu sobie po drodze różaniec odmówiłem,tak było cholernie ładnie że musiałem jakoś Bogu za to miejsce podziękować.
 No co?! Za taki świat to się dziękczynienie nie należy?

Rozstaje w Łękawce - Szlak Jakubowy prowadzi teraz przez las Czerwony Dół, a ja wkrótce odbiję na zachód i dojdę do drogi 977.

W międzyczasie pokiereszowałem sobie stopy, kaducznie... To kauczukowo szmaciane badziewie sprzedawane jako trampki nie jest żadnym obuwiem, to wymyślne narzędzie tortur. Wreszcie docieram pod Piotrkowice, to już droga 977, powoli opierając się na kijkach schodzę w kierunku Tuchowa. Jeszcze tylko cmentarz z I W. Ś. (też pokażę innym razem) i lokuję się na przystanku. Za kilkanaście minut nadjeżdża autobus i wkrótce jestem w pracy. Iść nie mogę, śmiejąc się z bólu (no żeby nie płakać, to lepiej się śmiać), dokuśtykuję na stanowisko.
Ściągam buty i ULGA!!!!!
Rany jak Dobrze!!!!!
Jestem w Raju!!!! 

Do szefa z raportami idę na bosaka... Trudno że wzbudzam konsternację... Osiem godzin odpoczynku dla moich biednych stópek. Na pamiątkę zostały mi bąble wielkości 2 złotówki.

Wednesday, October 2, 2013

Słotwina - rezerwat ?

"Rezerwat został utworzony w 1987 roku. Pow. 3.30 ha. Celem jego jest zabezpieczenie naturalnego stanowiska objętego całkowitą ochroną pióropusznika strusiego. Ta efektowna, rzadko występująca w kraju paproć, przypomina z wyglądu pióro strusia, co znalazło swój wyraz w nazwie. Z roślin objętych ochroną gatunkową występują ponadto, wawrzynek wilczełyko, bluszcz pospolity, kopytnik pospolity."

Przepisałem to żywcem z tablicy objaśniającej.

Czy teren o powierzchni 3.3 ha to w ogóle rezerwat? Dobrze że choć otacza go kawałek lasu tworząc otulinę, ale obok jest szalenie ruchliwa trasa z Kraków - Kijów przez Tarnów, Rzeszów, Lwow i pomniejsze.  Od południa mamy intensywnie uprawiane pola. Co gorsza w samej otulinie znajduje się parking leśny (miejsce pracy tirówek), a teraz jeszcze otwarto "smażalnię pstrągów" łącznie z wysoce badziewnym pomysłem sztucznego zalewu z którego się wyławia ryby (spokojnie można to nazwać eutanazją). W efekcie śladów po ludziach mamy tam więcej niż śladów przyrodniczych. A życie zwierzęce jest tak dalece ograniczone że nawet nie ma ostrzeżeń przed kleszczami.

Znam lasy w okolicach Machowej - nie spodziewałem się cudów - no ale to miejsce leży całkiem nie daleko i jakoś tak głupio wędrować hen w dal, mając niezgruntowaną okolicę. Więc pojechaliśmy.

I to w zasadzie wszystko co można na ten temat napisać - byliśmy, widzieliśmy, nie wrócimy...





Na koniec mała anegdota, kaducznie lubię wypuszczać bliźnich i trafiła się okazja.  W pewnym miejscu czuć było przeogromny fetor, coś zdecydowanie przypominającego odór rozkładającego się mięsa. Nakazałem rodzince aby poszli szybciej a sam zostałem aby znaleźć "padlinę". Pech chciał że w drugą stronę szła także rodzinka, korpulentna matrona w wieku mocno balzakowskim,  jej córa tyleż samo korpulentna  (szpetna że bez sześciocyfrowego posagu nawet sam Diabeł za żonę jej nie pojmie) , synalek nawet nie utyty (małopolski zwrot oznaczający grubasa) , wręcz opuchnięty. Stawkę zamykał mężulo, z wywalonym na wierzch pępkiem.
Mijają mnie i nagle dociera do nich  smród ów zacny, gęsty i zniewalający. Chwila konsternacji, patrzą jedno po drugim,potem na mnie, potem znów na mnie, wreszcie widzę w ich oczach zrozumienie że żywy człowiek z siebie takiego zapachu wydać nie może - więc znów konsternacja i znów spojrzenia.Wpadam im w tę konsternację zagadując:
- Cuchnie?
- Strasznie! Wie pan, jak by coś gniło!
- Zgadza się - odpowiadam matronie - wie pani, kilka dni temu w gazecie pisali że zaginęła jakaś tirówka, podejrzewają morderstwo na tle sporów o pieniądze. To sobie pomyślałem że jak znajdę ciało, to załapię się na nagrodę od policji, zawsze parę groszy się przyda - dodałem tonem usprawiedliwienia...

"Co się działo, ach co się działo..." można by zacytować Młynarskiego. Krzyk, wrzask, sapanie, odwrót, panika, strach, tratowanie wzajemne... uczta dla konesera ;-)

A oto winowajca

Sromotnik bezwstydny (Phallus impudicus L.)
inne nazwy: sromotnik smrodliwy, sromotnik śmierdzący, sromotnik wstydliwy, panna-bedłka, słupiak cuchnący. Nazwy regionalne: śmierdziak, śmierdziuch, śmierdziel, smrodnik, smrodziuch, sromnik, bedłka pańska, jajczak

(cytuję za Wikipedią)