Paprało się jednak od samego początku. W pełnym rynsztunku turystycznym stawiam się na przystanku, godzina 8.00 za pięć minut mam mieć autobus do Pilzna. Mam mieć... nie mam. Prywatni przewoźnicy dość luźnie podchodzą do pojęcia "rozkład jazdy" - są kursy :pewniaki" o takie powiedzmy... "prawdopodobne, acz nie nastawiaj się na sto procent". Ten do takich należał. Zastanawiam się nad trasą alternatywną, do Kowalowej a potem pasmem Brzanki do Rzepiennika. W sumie też fajnie lecz... Tak jak przede mną postawił dylemat, tak samo go rozwiązał - i tak nie mam teraz żadnego sensownego połączenia, bo bus który miał jechać, nie jedzie, w końcu wakacje "szkolników" się nie odwozi, to pojazd wiózł by głównie powietrze - ja to rozumiem, tylko czemu na rozkładzie nie zaznaczyli?
Wracam do domu, piję kawę i ... znów na przystanek - 1600m z haczykiem w jedną stronę, ogółem 3200, przemaszerowane za bezdurno.
Tym razem jest - jadę, tak jak planowałem przez Łęki Dolne i Górne - rozpatruję sobie trasę na rower. Przy okazji przygoda - i to jaka - spotykam starego (dosłownie) znajomego z rajdów, emeryta już od lat dwudziestu. przeniósł się na "stare śmieci" i teraz raz na jakiś czas dojeżdża do Tarnowa. Żona po wylewie (" a tyle razy mnie Maćku upominała, że odchoruję te swoje rajdy i popatrz, ja zdrowy a ona... biedaczka") Doszła do siebie, ale to już nie to, tymczasem on nim wysiadł zdążył mi się pochwalić ze z kołem emerytów i rencistów na wiosną Babią Górę szturmowali... on ma 85 lat i... nie jest najstarszy! - Diabli są leniwe - jak ktoś jest stale w ruchu, to im się nie chce za nim biegać - prędzej wezmą tego sprzed telewizora.
W każdym razie ta: półtorej godziny w plecy, już jest ciepło, już zbiera się na burze i ... już wychodzę na szlak.
Zaczynam spod kościoła OO Karmelitów w zasadzie mógł bym z każdego innego miejsca - ale to wydaje mi się najbardziej oczywiste. Tym bardziej iż jest tu tabliczka "znamionowa" Vii regii (o ile dobrze odmieniam - ewentualna poprawa mile widziana).
Rynek w Pilznie - jeszcze trwa rewitalizacja - ale to i tak nie zmienia faktu iż jest to rynek charakterystycznie małomiasteczkowy - to nie inwektywa - dla mnie to zdecydowana zaleta.
Wpierw jest małomiasteczkowo a kilka kroków dalej robi się mało... miasteczkowo ; -)
A potem odbija na cmentarz - mam tu dwie kwatery z czasów I Apokalipsy i nieco pochówków Żołnierzy Wyklętych z czasów dogrywki po II Apokalipsie.
A potem... znienacka zaczynają się pola.
Te dwa zdjęcia mają wspólne drzewo i jako pejzaż należy je traktować -Patrzymy na południe to wzgórz pasma Liwocza i Brzanki.
Miejscowość (w zasadzie przysiółek) zwie się przepysznie - Budyń Południowy (są jeszcze Budynie Północny i oraz II - pełna rozpiętość dla łakomczuchów ;-) )
wewnątrz tej szopy krytej sidingiem znajduje się kapliczka Matki Boskiej Czystych Wód z 1720 roku, niestety niedostępna gdyż zamknięta - za to za zewnątrz nowa lecz rzadko spotykana figurka św Jakuba.
Ty pierwszy raz łapie mnie deszcz, choć chmury na przemian ze słońcem towarzyszą mi cały czas.
Zachmurzone Podkarpacie
Zwiernik - Dół (jest jeszcze Góra).
W trym miejscu uwaga - szlak jest źle oznaczony - znaczy wcale - bez mapy nie wiadomo w którym kierunku iść, w lewo na północ, czy w prawo na południe - do tego przydał by się kierunkowskaz na klasycystyczny dwór Krasuckich z połowy XIX wieku. Ja oczywiście mapę mam, ale kręcę się w kółko licząc że jednak gdzieś ten kierunkowskaz w tak newralgicznym miejscu będzie.
Przejeżdża obok mnie rowerzysta - zagaduje, widząc że czegoś szukam, tłumaczę mu w czym rzecz. Chwila rozmowy - on jest z Dębicy, przed nim jeszcze w/g zamierzeń ponad setka kilometrów po szosach i ścieżkach. Pozdrawiamy się i ruszamy dalej. Za chwilę widzę jak wraca (pod solidną górę musiał kręcić) - potwierdza że tam na dole koło kościoła jest znak muszli - pozdrawiam go uśmiechem i życzę powodzenia - nie ma to jak ludzie szlaku - na nich zawsze możesz liczyć.
Stodoła na zrąb stawiana - ciekawostką jest jeszcze sznurowe gacenie, wielu takich już nie znajdziecie.
Małopolska uśmiecha się do mnie słońcem i szczecią - jestem na pograniczu.
Chatynka - nadal pogranicze - pogranicze domniemane, bo na mojej mapie granice województw znaczone nie są - i słusznie, bo skoro nie ma żadnych różnic, to co to za granica?
Dopiero na Krasówce dostrzegam znak że to już Małopolska - w rzeczy samej nie zmieniło się nic - słońce zaczyna naprażać niczym mikrofalówka.
Lecz już nadciągają burzowe chmury.
Podejmuję wyzwanie - kto pierwszy w Zalasowej - ja czy burza. W sumie to chyba podjąłem je ku serca pokrzepieniu, gdyż właśnie szedłem jedną z najdłuższych ulic nowożytnej Europy - ulica Karpacka ciągnie się przez kilkanaście (jak oszacowałem) kilometrów - obłęd i czterocyfrowe numery domów...
W Zalasowej (centrum - bo na uboczach to byłem już od dłuższego czasu) - jestem przed burzą. Czasu starcza mi na zjedzenie Horalki (bo głupio tak jeść w kościele) i umykam do świątyni, rażony grubymi kropliskami deszczu, dwa razy wali grom i ... uspokaja się.
Sunę dalej.
Sunę dalej.
Mijam lasek, potem idę jego skrajem, potem znów w las tym razem to już Tuchowski Las - więc prawie dotarłem do celu.
Hmmm czyżby los tym grzybem chciał dać mi do zrozumienia że wymiękam? Czy wręcz przeciwnie?
TUCHÓW !!!!!
Spore zejście do miasta - stromo, dla mnie tyle że zmęczone nogi, zmuszane są do przyjmowania uderzeń o asfalt - ale dzielne szczurokotki firmy Urgent, przyjmują ciosy na siebie, więc moje stopy cierpią zdecydowanie mniej, niż w butach które by nie miały takiej solidnej roboczej podeszwy. Znów Przygoda, znów rowerzysta, znów z Dębicy (czyżby św. Jakub zapraszał mnie na tamte szlaki?) - gadamy chwilę, bo wypytuje mnie o stromiznę podejścia - pcha rower, widać że jest zmęczony - faktycznie, z Dębicy przejechał całe pasmo :Liwocza i brzanki, zjechał przez Lubaczową i do Tuchowa - ma prawo być padnięty - a jeszcze szmat przed nim - musi dotrzeć do Zalasowej - potem już będzie miał z górki - niezależnie którą drogę wybierze. Znów życzenia powodzenia, znów deklaracja żebyśmy się na szlaku spotkali...
Tuchów - czekam na autobus, jeden bus mnie nie zabiera - nie dość ze dowalony, to jeszcze... psuje się i staje sto metrów dalej! Ale ubaw. Podjeżdża autokar Vojagera - komfort ekstra - klima, Wi-Fi... tylko że... oni nie jeżdżą przez Tuchowską i Tuwima (z racji remontu wiaduktu kolejowego) tylko odbijają na obwodnicę i ... musiałem z buta dokładać kolejne 3500 metrów z dworca autobusowego...
Wnioski? - piechurze umiesz liczyć? Licz na własne nogi bo autobus może Cię zawieźć, albo zawieść ... o nigdy nie wiesz co Cię czeka.
10 comments:
Niezła wyprawa... I opisana tak, że aż chce się czytać dalej :)
Pomyśl sobie że robisz takie odcinki dzień w dzień, bez względu na pogodę, przez dwa miesiące... o to by dopiero była wyprawa...
Dzięki za miłe słowa.
Mi małe miasteczka kojarzą się bardzo pozytywnie. W co niektórych to kawał historii sobie na rynkach czy starych świątyniach drzemie. Takie Pilzno to miało małego pecha. Jeszcze na początku XX wieku było miastem powiatowym, czego o Dębicy powiedzieć się nie dało.
Moja metropolia liczy raptem 2,4 tys. mieszkańców, ale też swój malowniczy rynek z XVII wiecznym ratuszem i barokowy kościół ma.
Nie ma to jak samotna włóczęga. Szczyt podróżowania.
A tak dzień w dzień jak piszesz w komentarzu... Należałoby to uczynić. W zasadzie każdy facet powinien od czasu do czasu ot tak ruszyć przed siebie.
Marku - bo po prawdzie nie ma fajniejszych miejsc do życia niż małe miasteczka. wielu nie chce w to wierzyć i ucieka do "metropolii", a tam stres, nerwica, korki i życie zmarnowane w gonitwie. Brakuje mi tylko stosownych uregulowań prawnych, aby bogate buce z dużych miast, nie mogli swoją władzą i swoimi pieniędzmi ingerować w życie małych miasteczek i wiosek.
Rado - życie (taki eufemizm na żonę)trzyma na postronku i na dłuższy wypad nie da zgody.
Obszerna relacja, ale i wyprawa pełna wrażeń i niespodzianek.
A do busów to miałeś tym razem naprawdę pecha.
Nika. Z busami tak często bywa, ale grunt to iść dalej.
Piękna wyprawa i z dużymi przygodami...Pozdrawiam:)
Ładna trasa, fajnie miejsca po drodze. Też lubię takie wędrówki :-)
Brzozo i Holko - Przetarłem do szczętu trampki na piętach, dobrze że skórę mam zrogowaciałą bobym tej wędrówki tak fajnie nie wspominał ;-)
Post a Comment