Friday, September 18, 2015

Spławić się na sankach do pracy

Nie nie zwariowałem z upału... zaraz ten tytuł wytłumaczę.

Na wstępie przepraszam za długa niebytność. No tak to w życiu bywa.
Jak nie wyjazd, to rajd a jak nie rajd to młody siedzi na kompie i tłucze w Ligę of  Legend, Do tego dwa tygodnie na Mazurach (ależ mam materiału... zarzucę nim Was) a potem... odrabianie zaległości domowych. Pięć kubików konarówki od sąsiada, dwa kubiki drewna rozbiórkowego od rodziny z działki rekreacyjnej, teraz to wszystko potnij, porąb, wymłóć maczetą, żeby się jako tako dało poukładać w drewutni i piwnicy.
A w międzyczasie przecież nie siedziałem tylko jak była okazja to myk na szlak.

A teraz to rzeczy.
Spławić się - czyli spłynąć, dostać się skądś gdzieś wykorzystując prąd wody czyli grawitacyjne przemieszczanie się cieczy z miejsca położonego wyżej do miejsca położonego niżej...

Na sankach - swego czasu sieć Biedronka wrzuciła do sprzedaży serię nadmuchiwanych sanek, miały różny kształt, kółek, skuterów śnieżnych, jakiś poduch itp. Ich zaletą była cena (niska) i odporność spodu na wycieranie (stosunkowo wysoka). Rzecz jasna jak się coś napompuje powietrzem to to coś ma tendencję do unoszenia się na wodzie. A jak coś się unosi to... no można na tym popływać (nawet jeśli instrukcja surowo zabrania tegoż). 

Do pracy - a czemu nie?  Mógł bym co prawda spłynąć do Tarnowa z miejscowości położonej wyżej, ale spływ do pracy ma ten urok że zawsze potem łatwiej się wysuszyć, zadbać o sprzęt itp. 

Zatem skoro już wszystko jasne...


Przygotowanie sprzętu...
hmmm "sprzętu" (umowność jest tu najważniejsza)
Tak wiem - głupio to wygląda, ale jak bym miał dmuchany ponton czy kajak to było by fajnie. Lecz nie mam...
"tsa se radić"
powiedział Baca poczem zawiązał se kierpca glistom



Spławność sprzętu jest mizerna. Siedzę tyłkiem w wodzie, bo ledwie mnie wypiera, z plecakiem owiniętym w worek (żeby mi elektronika i papiery w nim nie zmokły), nogi mam wyciągnięte do przodu i ogólnie wygląda to komicznie. 


Opowieść o tym jak wylądowałem pod mostem... w sumie to nie lądowałem ale spławiłem się dalej 

Aż dotarłem do miejsca, gdzie już musiałem wyjść na brzeg - zdecydowanie wcześniej niż chciałem, ale szla burza, Zerwał się północny wiatr i... cofało mnie szybciej niż płynąłem do przodu, z racji że nie miałem wioseł (bo niby jak?), a spływem kierowałem jedynie za pomocą tyczki, nie byłem w stanie pokonać wiatru. Dobiłem więc do brzegu, wypompowałem sanki i w mokrych ciuchach podreptałem wałem. 
Jak wiadomo, lato tego roku było upalne, po piętnastu minutach byłem suchy, po kolejnych pięciu znów mokry... ale za to w pracy klima hula na full i znów miałem komfort termiczny taki jak na nurtach Białej.


Podsumowanie - 5 kilometrów spławu w ciągu 2 godzin... nie rewelacyjny rezultat ale Biała Tarnowska to leniwa rzeka jest, choć do górskich zaliczana.
Zaobserwowane: jeden żuraw, trzy zimorodki, gniazda kaczek.
Osiągnięcia: chyba byłem pierwszy który coś takiego zrobił
satysfakcja: wysoka, utwierdzenie kolegów z pracy że pracują z wariatem było bezcenne ;-)



10 comments:

krogulec14 said...

Już dla tych trzech zimorodków warto było się spławiać :-)

makroman said...

Tak zwłaszcza że już wiem gdzie gniazdują, i spróbuję tam zaczaić się z aparatem.

Hanna Badura said...

Gratuluję osiągnięć. Super przygoda, będziesz pamiętał zapewne bardzo długo :)

Nomad said...

Mnie cały czas korci, aby się kiedyś wybrać na kilkudniowy spływ kajakiem.

Mo. said...

Zanim doczytałam do końca to pomyślałam, że wariat z Ciebie :). Miło wiedzieć, że nie jestem w tym osądzie jedyna :). Normalnie mam uśmiech dookoła głowy na myśl o tym jaką fajną rzecz zrobiłeś! Masz w planie podobne wyczyny?

makroman said...

Hanna - Co za osiągniecie, osiągnięcia to maiłem 25 lat temu jak spływałem kajakiem przez pół Polski... ale miło że doceniasz wariactwo ;-)

Nomad - ja już nawet przestałem o tym w domu wspominać, bo za każdym razem żona robi mi awantury gdy choćby tylko popatrzę na kajak w sklepie ;-)

Mo - Mam i to jakie... Przemyśliwam nad paralotnią, ale mam problem z zakwaterowanie jej w bezpiecznym miejscu po przylocie, a na teren wprowadzić nie mogę. gdyby była moja pewnie bym zostawił "na zaufanie" ale swojej nie mam, i musiał bym pożyczać.

Wiesław Zięba said...

To prawdziwie pionierski wyczyn. Krótko mówiąc - flisak na sankach. Gratuluję pomysłu. Fajnie, że nie utonąłeś.

makroman said...

Tojav, faktycznie patrząc z punktu "flisak na sankach" jest to pionierski wyczyn ;-)
o siebie się nie bałem, Biała mizerna i płytka, w najgłębszym miejscu może było 2 metry, ale o sprzęt drżałem, w razie wywrotki mógł by zamoknąć pomimo zabezpieczeń.

Jula said...

Pomysłowe. Bardzo pomysłowe. Ciekawa alternatywa dla kajaków :) Jestem naprawdę pod wrażeniem kreatywności. Rzeczywiście, wariat z Ciebie, ale pozytywny wariat.

makroman said...

Jula - miło mi ;-)