Monday, June 13, 2016

Lasy żyrakowskie

W zasadzie pierwszy raz mi się zdarzyło że GPS mi zgłupiał - w smartfonie Prestigio nie tyle głupiał co ślepł i gubił FIX'a, odkąd jednak mam tablet LARK, problemy znikły, łapie namiar w pochmurne dni, w lesie, w mieście, czasem nawet w sklepach, odchyłka od rzeczywistego szlaku nigdy nie sięga więcej niż metr dwa.
(to nie jest reklama firmy LARK - bo jeśli chodzi o obsługę serwisową to są tragiczni i nikomu nie polecam)

Tymczasem...

Tymczasem nie ma tradycyjnego trackera - nie ma mapki, nie ma zapisu trasy - bo było za to błądzenie, nerwy, podrapane nogi, zmęczenie, niepokój...

Ale od poczatku.
Piątek 27 maja pomiędzy Bożym Ciałem a weekendem szkoły powiedziały sobie pass i słodko zamknęły swe podwoje, gdy tymczasem rodzice musieli jakoś dziećmi się zajęć, w efekcie zamiast na daleki wypad na pogórze, lub rowerem na Powiśle - mamy rowerową wyprawę z Miłoszem do Lasów Żyrakowskich w okolice Pilzna. Mikołaj wolał zostać w domu i poprawiać sobie rankingi w LOL'a czy CS'a, zresztą trzeci rower i tak by mi do samochodu nie nie "wszedł".

Wybór pada akurat na te miejsca z kilku powodów - raz ze byłem tam okrutnie dawno temu, dwa że tam równo, więc w sam raz na rower, trzy ze to lasy a trafił się akurat gorący słoneczny dzień i nie chciałem piec młodego jazdą na otwartej przestrzeni, trzy że chcieliśmy zabrać Aurę, a dla niej bieg po asfalcie przez wiele kilometrów jest na pewno przykry.

A Lasy Żyrakowskie wyglądają z orbity tak:



Zatrzymujemy się w Lipinach, na parkingu przy klasztorze OO Karmelitów który sam w sobie zasługuje na osobny post.
I dalej już na rowerach.

 jako się rzekło - o klasztorze przy okazji innego wypadu, bo teraz nie chciałem z psem na tereny klasztorne wchodzić, poza tym Miłosz nie był specjalnie zainteresowany, a to miała być jego wyprawa.


 Stawów ci na tych terenach dostatek, to w zasadzie jedno wielkie bagno, tyle że miejscami suche bo na maleńkich wzgórzach. Większości z nich pełni funkcje gospodarcze, ale niektóre chyba tylko z nazwy. W każdym razie wazek i komarów tu nie brakuje.


 Ani miejsc na imprezę - choć ta niedopita flaszka budzi mój niepokój - czyżby nie Polacy tu biesiadowali?

Wkrótce wjeżdżamy na asfalt - szosa Lipiny - Chotowa - ale to zaledwie kilkaset metrów i dalej pomiędzy drzewami. 

A tam coś czego się nie spodziewałem!
 Kierunkowskaz do miejsca gdzie rozstrzelano Otto Schimka. Przyznam że nie badałem sprawy tej zbrodni zbyt dokładnie, a na mapie Compassu tego miejsca nie zaznaczono. wiec potraktowałem to jaklo bonus od losu - jak się okazało nic za darmo...

 Kierunkowskaz i tablica do miejsca kaźni.

 w lesie chłód, cień i wilgoć, droga przyjemna less utwardzany piaskiem - jazda przednia. 
Widoki także.


Po prawej mamy Staw (jezioro? - bo i taka nazwę spotkałem)  Lipiński. Własność OO Karmelitów.

 A kilka metrów od jego brzegu, po drugiej stronie drogi... 
miejsce rozstrzelania. 
O samym, Otto Schimku, miejscu pochówku w Machowej i historii jego bohaterskiej śmierci świetnie pisał
Stanisław Kucharzyk na swoim blogu 
 dokąd serdecznie zapraszam.

A potem już tylko przez las.

Chłonąć oddech lasu.


Być w lesie
 

Cieszyć się lasem
 

czasem ratować mieszkańców lasu, spod kół traktorów
 

i przenosić ich na bezpieczne ścieżki. 

Dopiero teraz się zorientowałem że na żadnym zdjęciu nie ma Aury! Ale jaja pierwszy raz gdy nie miała parcia na szkło. 

W planach jest pętla po lesie i powrót do Lipin od strony Żabnika - ale leśnymi duktami które widnieją na mapie...
Na mapie owszem ale... w terenie to już mniej oczywiste. Poza tym o ile nie mam wielkich trudności z ustaleniem swojej pozycji w górach, to na kompletnej równince i do tego w lesie trudno mi znaleźć jakieś punkty orientacyjne. polegam zatem na GPSie a ten!
On normalnie zgłupiał!!! Odczytuję pozycję w jednym miejscu, jadę kilkadziesiąt metrów dalej a on pokazuje mi ze jestem pół kilometra od miejsca gdzie odczytałem pozycję po raz pierwszy! W efekcie nie wiem czy ścieżka którą chcę jechać to ta która jechać powinienem, czy też całkiem inna, gdzie indziej prowadząca. 
BŁĄDZIMY! 
miotamy się w te i nazad, wprowadzamy rowery w krzaki, w zarośla w... bagna! 
Sam bym przeszedł, z rowerem może bym przeszedł, z Miłoszem i dwoma rowerami - dziecko ważniejsze niż ambicje eksploratora.
trąbie do odwrotu - Miłosz przyjmuje to z zadowoleniem, bo już jest widocznie zmęczony.
Poza tym po selfie z zaskrońcem tak niemożebnie śmierdzą nam dłonie iż nie mógł dojeść nawet wafelka 9tata zjadł, tata jest świniowaty i zasadniczo trudno mu odebrał apetyt czymś tak ulotnym jak zapach - choć przyjemne to nie  było)

Wracając zastanawiam się co zawiodło? czemu GPS zgłupiał - anomalia jakaś? Przez całe dziesięciolecia tu niedaleko w Czarnej była radziecka baza radarowa. ale czy zakłócenia tła radiowego mogą się utrzymywać przez ćwierćwiecze? czy możliwe jest by drzewa wchłonęły taką dawkę iż teraz zakłócają działanie GPS'a?  W innych l;asach problemu z tym nie miałem...
Dziwne.

W ostateczności i tak stawiam na swoim - oto nagle otwiera się leśny dukt i  na nim żółty szlak rowerowy (także brak go na mapach compassu) - który prowadzi nas wprost, choć leśnymi meandrami pod klasztor i to... pętelką - bo przyjeżdżamy od południowego zachodu a ruszyliśmy na północ - północny wschód. 

Miłosz i Aura padają ju z w aucie - jeden zwisa z pasów druga skręca się w kłębek przy jego nogach.
"Zegar" przy rowerze Miłosza informuje nas że przejechaliśmy bez mała 20 kilometrów!

Jeszcze zdążyłem zrobić zakupy, podać Miłoszowi obiad (starszy niech sam sobie weźmie, albo skona przy monitorze) i jadę do pracy na drugą zmianę... rowerem!

17 comments:

INKA said...

Ja bym się nie odważyła złapać zaskrońca, po prostu wszystkie pełzające staram się omijać z bardzoooo daleka i może dlatego dopiero niedawno dowiedziałam się, że zaskrońce potrafią wydzielać maź i okropnie śmierdzieć, gdy je ktoś łapie. Ale doceniam Wasze poświęcenie i dobry uczynek ;) Pozdrawiam

makroman said...

Wąż jak wąż - niektórzy ludzie bywają bardziej nieprzyjemni w kontakcie...Odwagi nie potrzeba, bo on krzywdy żadnej zrobić nie może,wystarczy tylko pokonać opory ale to walka z samym sobą więc najszlachetniejsza.
Z tym wężowym piżmem to w ogóle ciekawa sprawa bo raz je wydzielają raz nie - pewnie to kwestia stresu.
Pozdrawiam serdecznie.

Kris Beskidzki said...

Ileż to ciekawostek kryje się nawet w takich małych miejscowościach. Lubię takie mało znane miejsca. Natomiast zaskroniec był dla wycieczki :)
Pozdrawiam serdecznie:)))

Michał said...

Witaj Makromanie.
Kopę lat... Ale wycieczka wspaniała...
Nie lubiałem jeździć z GPS, bo często fiksował i na manowce prowadził.
Pozdrawiam serdecznie.
Michał

Ania said...

Biedni my, turyści. Mapa niedokładna, GPS wariuje. Ale człowiek mimo wszystko rusza w teren i ma przygody. Bez tego nuda jest.

makroman said...

Kris - a to w sumie i tak jedne z najuboższych w ciekawostki tereny mojego regionu.

Michale - jak to urządzenie techniczne -tajemnica tkwi w antenie i elektronice, choć czasami jest właśnie tak że pomimo stosunkowo silnego sprzętu i tak namiaru złapać nie sposób. Wolał bym na mapę móc się kierować,ale w lasach bez punktów orientacyjnych,niewiele daje - kompas pomoże znaleźć kierunek ale nie powie czy idzie się właściwą ścieżką czy też jej koleżanką obok która prowadzi całkiem gdzie indziej.
Pozdrowienia.

Aniu - w sumie bez błądzenia nie było by wytyczania nowych szlaków - ja dziś też musiałem rejterować - bo po ostatnich deszczach w miejscu zejścia z górki na której urządziliśmy ognisko dla dzieciaków, zrobiła się straszna młaka a reszta zarosła zielskiem do półtora metra - ja bym przeszedł,ale panie opiekunki i dzieciarnia...już nie bardzo. Była zawrotka (na szczęście szedłem sam na zwiad,reszta została przy ognisku).

Poboczem Drogi said...

Człowiek uczy się całe życie! Często ratowałam małe zaskrońce wygrzewające się na asfalcie ale naprawdę nie wiedziałam, że one cos wydzielają. Miałam chyba szczęście ;)
Zastanowiłeś mnie z tym gpsem, może coś jest w ziemi?
Pozdrawiam!

makroman said...

poboczem - sam nie wiem - zamierzam i tak ta wrócić, to przetestuję jeszcze raz.
pozdrowienia.

ikroopka said...

GPS potrafi się nie tyle zgubić, to stracic łącznosc na prostej autostradzie, bywa...
Mam pytanie nie na temat, ale z okolicy - znasz to miejsce?
http://www.mojamalopolska.pl/przyroda-wypoczynek/wieza-widokowa-brusnik-punkt-widokowy/

makroman said...

Ikroopko - jasne że znam. Nawet w poprzednim poście jest widok z dala na tę wieżę. Można dojechać, ale ja wolę dojść np z Pławnej przez "diable boisko".

Kasia Skóra said...

Ten rok obfituje w węże , jak chyba żaden inny który pamiętam :) No ale to dobrze że jest ich dużo bo to pożyteczne gadziny:) chociaż ja znam takich którzy niestety zabijają węża jak tylko go zobaczą... niestety to głównie ludzie starsi , ale może to tylko na wsi się tak zachowują...

makroman said...

Ja większej ilości węzy niż zazwyczaj nie zaobserwowałem, ale to może być specyfika rejonu i godzin mojego działania. Na pewno jest ich więcej niż jeszcze kilkanaście lat temu, co mnie cieszy.
Zauważyłem natomiast że w moich okolicach jest zdecydowanie miej komarów, co z jednej strony jest miłe ale z drugiej rodzi eis pytanie czy nie zabraknie pokarmu dla ptasich lęgów i czy w konsekwencji przyszły rok nie będzie w nie ubogi?

Też nam takich co zabijają węże - niestety nie sposób z nimi walczyć, trzeba czekać aż wymrą i edukować w międzyczasie młodych.

Mo. said...

Świniowaty tata hi hi hi, no padłam. Bardzo sobie cenię samokrytykę u ludzi więc masz u mnie duży plus tudzież dużego plusa :). Nie ma to jak rower, świat widziany z perspektywy siodełka ma całkiem inny ( lepszy ) wymiar. A z GPS-em nigdy się nie dogadam ( z resztą nie lubię jak gada ) i średnio ufam takiemu urządzeniu. Nawet wczoraj rozmawiałam z kolegą na ten temat i on stwierdził, że kobiety nie lubią takich sprzętów bo ani nie rozróżniają prawej od lewej ani nie potrafią sobie wyobrazić np. 300 metrów na drodze, którą jadą. Może faktycznie coś w tym jest bo ja zdecydowanie bardziej wolę znaki drogowe i poczciwe papierowe mapy.

Jako fanka psów domagam się zdjęcia Aury następnym razem.


makroman said...

Mo - do stóp padam... Aura po prostu dostała szaleju i zajęta była wchłanianiem miliona nowych zapachów.
Mapę papierową i owszem miałem, ale w lesie trudno ustalić czy dana scieźka to ta, czy inna. Dlatego liczyłem a pozycjonowanie GPS (z nawigacji korzystam wyłącznie w dużych nieznanych mi miastach), ale się przeliczyłem.

Hanna Badura said...

Przenoszenie mieszkańców lasu w bezpieczne miejsce jest bardzo szlachetne;
ładny zaskroniec :)

Chemini said...

Ciekawe z tą bazą radarową. Jeszcze nie miałam przypadku żeby gps zwariował aczkolwiek zdarzało nam się,że krótkofalówki traciły zasięg. Polecam geoportal i mapy topo. Na wszelki wypadek zawsze sobie drukuję.
Ale żeby ktoś niedopitą flaszkę zostawił????

makroman said...

Hanno - w mieście postępuję tak samo. Idzie jeż czy żaba ulicą, to zatrzymuję samochód albo rower i przenoszę je na druga stronę. Jeśli w tym czasie jakiś niedopieszczony samochodziarz uznaje za konieczne wyładować swoją frustrację na klaksonie?...trudno jego problem.

Chemini - właśnie - papierową także miałem,problem w tym że koniecznie chciałem zatoczyć kółeczko,czyli koniecznie musiałem znajdywać tylko wybrane ścieżki i z tym był właśnie największy problem. Jak odróżnić która ścieżka jest ta "z mapy" a która powstała doraźnie na potrzeby zwózki drzewa?