Friday, October 10, 2008

Trondheim

Proponuję korzystać z mapy on-line

Stało się - jesteśmy w kolejnej podróży. Nie obyło się bez przygód. Za przyczyną niewyjaśnionych do dziś zdarzeń, spóźniliśmy się na autobus do Warszawy. Niby zawsze zdarzają się nam jakieś tego typu przygody, ale zazwyczaj pod koniec podróży czy rajdu a tu na samym początku, właściwie na początku początku. Prawdę powiedziawszy taki wstęp nie nastraja optymistycznie, z drugiej jednak strony...wycofać się? Pewnie gdyby z pół godziny nie jechał kolejny PKS to byśmy zrezygnowali, ale skoro jechał...

Dlaczego podróżujemy?
Sam nie wiem, pewnie dla tego podróżujemy że są miejsca do których podróżować warto. To trochę jak z himalaistami - wspinają się bo...są góry. Podróżujemy bo to nas pociąga. Mogę jeździć poobtłukiwanym samochodem, ubierać się w tanie ciuchy, jeść bez smakoszowskich wymagań, ale na książkę i podróż pieniądze znajdą się zawsze. Mam niewiarygodnego farta w życiu - moja żona czuje to samo.

Skoro więc znalazł się inny autobus...jedziemy. Prawie od razu po zajęciu miejsc zasypiam, taki nawyk z pracy - śpię kiedy można, a kiedy nie można lub nie warto wtedy potrafię spać bardzo mało, albo zgoła wcale. Co innego Marzenka, ona prawie wcale nie spała, dla niej te kilka godzin (wyjazd 23 50 w środę w Warszawie przed świtem) musiało się dłużyć. Na miejscu wsiadamy w taksówkę o 4 nad ranem trudno liczyć na inny środek lokomocji, zdzierca domaga się 30 zeta za podwiezienie na lotnisko...nie bardzo mamy wybór.

Tuż przed odlotem, za chwilę każą wyłączyć wszystkie urządzenia nadawczo odbiorcze.

Odprawa z terminalu Etiuda - szumna nazwa, usiłuje ukryć...prowizorkę, a te jak wiadomo w Polsce są najtrwalsze. Nawet konstytucję dziesięcioleciami potrafimy mieć prowizoryczną

Nad Okęciem wstaje świt...



Wisła z lotu ptaka

Co powiecie na to? - czyż nie jest to efektowna trójkątna dziura w... niebie?

Warunki Przelotowe - jak oznajmił pilot 11 tysięcy metrów, 800 km/h i minus 50 stopni Celsjusza na zewnątrz...aż miło sobie pomyśleć co by się działo gdyby nagle się kabina rozhermetyzowała...tylko że to nie był kiepski film i nic się nie rozhermetyzowało.

Podejście do lądowania w Trondheim to poezja sama w sobie. Samolot powoli opada, pod skrzydłami zaczynają majaczyć góry i nagle...nagle otwiera się przestrzeń wody, szaro błękitne fale staja się coraz wyraźniejsze, schodzimy wzdłuż fiordu więc z prawej i lewej strony samolotu witają nas wysokie klify a pod nami woda, umykająca z przerażającą prędkością. Jest coraz niżej, już można odróżnić szczegóły na brzegu, zwalniamy i samolot wykonuje zwrot dookoła wciąż tylko sama woda i...łups! Koła dotknęły pasa...który jest wypuszczony w zatokę, więc żaden z pasażerów nie może go podczas lądowania zobaczyć. Łagodne hamowanie i po kilku minutach samolot staje opodal terminalu.

W Trondheim pada. al;e do przejścia mamy bardzo niedaleko, przyjaźnie otwierają się przeszklone drzwi i jesteśmy w sali przylotów. Trochę ludzi rozpaczliwie rozgląda się dookoła nie wiedząc co dalej, choć na kolejnych drzwiach jak byk zostało napisane że tam jest hala odbioru bagażu.
Taśmociąg jest tylko jeden więc nie ma potrzeby tak jak na Okęciu wyszukiwać akurat swojego, zaczynają wjeżdżać walizki, troleje, torby i plecaki...
i jadą, i nawracają...
a naszej torby nie ma!
wciąż jej nie ma!

Wieźliśmy tam prowiant dla siostry Marzenki i jej przyjaciółki Marty, które tu studiują i w zamian udzielą nam kilkudniowej gościny.

Ale torby nie ma!

Wewnątrz było 19,5 kg (w/g wskazań lotniskowej wagi) prowiantu; mięsa, kiełbas, konserw ... pewnie jakiś narkopies wyczuł co jest grane i powiadomił odpowiednie służby...ale wtedy powinni nas zahaltować już na Okęciu...diabli wiedzą.

Nagle JEST !!!!

Kamień spada nam z serca.

Przed nami jeszcze kontrola bagażowa - kierujemy się do bramki "nic do oclenia" (a co?) i idziemy. Przed nami Norwescy celnicy zapraszają (jak to ładnie brzmi, zwłaszcza gdy ofiara i tak nie ma wyboru) kilka osób do bardziej szczegółowej kontroli, ale nami nie interesuje się nikt.
Nagle uruchamia się głośnik damski głos usilnie domaga się by pan "Nowakki" zgłosił się w sali odpraw...tak mi się zdaje że chodzi o pana Nowackiego tylko obsługa lotniska z lenistwa, czy też arogancji nie zadała sobie trudu by przyswoić sobie fonetykę polskich nazwisk...
Kilkanaście metrów i jesteśmy na lekko pochyłym korytarzu który prowadzi wprost przed terminal. A tam już czeka rządek Fllybussów - autobusów przeznaczonych do jazdy z lotniska i na lotnisko - niskopodłogowych z ogromnymi półkami na bagaże pośrodku pojazdu i w dolnej jego części. Pokazujemy kierowcy kartkę z miejscem do którego chcemy jechać "studentensamtfundet", z uśmiechem odsyła nas na miejsce. Po chwili patrzy w ekran - Flybussy mają kamery nie lusterka - takie dziwactwo, ale chyba funkcjonalne i skonstatowawszy iż większość miejsc jest już zajęta, wstaje obchodząc wszystkich pasażerów i sprzedając bilety - można płacić gotówką ale można też...kartą (przenośny terminal). Za moment ruszamy...

Droga wiedzie nad fiordami,

pod górami
Nad głębokimi żlebami potoków górskich , choć zupełnie możliwe że są to arcycienkie zatoki morskie - bo chyba zależy to wyłącznie od pory przypływu czy odpływu.

koło farm,
I znów pod górami (te tunele mają po kilka kilometrów długości)

Aż dojeżdżamy na przedmieścia, a potem starówką, poprzez centrum, przez most nad rzeką pod studenckie centrum kultury (tak tłumaczy się ta norweska zbitka "studentensamtfundet" - Norwegowie podobnie jak inne nacje germańskie, mają złowieszczy zwyczaj tworzenia neologizmów poprzez dodawanie do siebie poszczególnych słów...choć z drugiej strony nasze skrótowce im z kolei muszą odbijać się czkawką - wyobraźcie sobie Norwega który prosi by zawieźć go do "eSteCeKu"... )

A na miejscu...pada, zimno, wieje jak diabli a ichniejsi związkowcy ogłosili sobie...strajk!

A my tu jesteśmy akurat około 11 przed południem...fajnie!

Szybka wymiana esemesów (kolejne słowo które musi zabić każdego germańca, szybciej niż seria z radzieckiej pepeszy) z Elą, która także już wie że kierowcy autobusów sobie strajkują. Dziewczyna staje na głowie i organizuje nam transport - w końcu Polacy są wszędzie...

Gdy oczekujemy nań podchodzi do mnie jakaś Norweska dziewczyna i uprzejmie informuje mnie że akurat mają strajk i że autobusy nie kursują, równie uprzejmie odpowiadam jej "aj noł"...
Ja rozumiem dobrą wolę Norweżki itp. ale załóżmy że nie ma tu Eli a my nie mamy transportu, to co w takiej sytuacji miał bym robić? Dreptać pieszo, kilka kilometrów w deszczu z 30 kilogramami źle rozłożonego bagażu na grzbiecie? Czy czekać, aż związkowcom przejdzie i wrócą do pracy?

Za chwilę z piskiem opon i jękiem klaksonu (polska fantazja w damskim wykonaniu) podjeżdża samochód, a my pakujemy się do wnętrza - dopiero podczas jazdy uzmysławiam sobie jak bardzo rozwleczone jest to miasto i ile by trzeba było iść by dowlec się na miejsce, zwłaszcza jeśli nie zna się terenu i nie sposób skorzystać ze skrótów.

Wraki

Tym co najbardziej mnie uderzyło zaraz po przyjeździe na miejsce były ...wraki. Nie samochodów jak w Macedonii, ale rowerów. Było ich dużo, naprawdę dużo.

to kompletny mit że tam rowerów nikt nie kradnie - gdyby tak było, to po co mieli by je przypinać?
Ciekawią mnie tylko te rowery niekompletne, czy właściciel zabrał zdefektowaną część do domu w celu naprawy? Czy też przypiął rower kompletny, a części zniknęły bo...akurat były komuś potrzebne?


Jesteśmy na miejscu. Akademiki duże, wygodne, przestronne, funkcjonalne i ...całkiem nie jak akademiki! W pokojach zapalić papierosa...zasadniczo wolno, tyle że wszędzie są czujki dymu i nim się go wypali to przyjadą chłopcy z gaśnicami i zrobią z tym porządek, wyznaczone miejsce tuż przy wejściu, nie zapewnia należytego komfortu - jakie to szczęście że palenie rzuciłem kilka tygodni wcześniej...

Powitanie, coś do jedzenia, kawka i ...w drogę, jesteśmy tu by poznawać teren, nie by siedzieć w pokojach. Pamiętam z czasów swoich uczniowskich organizowane przez szkołę rajdy - niby było fajnie ale ta konieczność siedzenia na tyłku, choć wokół tyle ścieżek którymi wartało by przejść - ale opiekunowie tak to sobie ułożyli...teraz gdy jestem starszy, to lepiej domyślam się ich damsko męskich motywów, ale wtedy byłem wściekły.

Wyruszamy w czwórkę - my oraz siostra Marzeny Ela i jej przyjaciółka ze studiów Marta w roli przewodniczek.
Siąpi, w zasadzie to trudno powiedzieć czy deszcz pada, zmysły nie rejestrują kierunku ruchu wody - ona tu po prostu jest w powietrzu. Ze zdjęć będzie kicha, ale co nieco uda się zrobić, na artyzm nie ma co liczyć tyle że jako dokument będzie w sam raz.

Architektura

Zasadniczo architektura Norweska jest; nudna, zimna i bez polotu, z drugiej strony, jest czysta, funkcjonalna i ...komponuje się z surowością otoczenia.
Wszędzie ogromne place i trawniki, tu nikt nie liczy się z przestrzenią.


Piłka Nożna
Akurat w pierwszym dniu naszego pobytu, miał się odbyć mecz, nawet nie wiem na jakim szczeblu i o co, prawdę powiedziawszy piłkarstwem interesuje się tyle że umiem kopnąć piłkę, gdy trzeba pograć z Mikołajem.
Tu mecz to święto! Spodziewałem się tego po Włochach, Hiszpanach itp. ale nie po norwegach - tymczasem wygląda to tak - na wiele godzin przed meczem całymi rodzinami zjeżdżają się kibice, w barwach swoich klubów z emblematami i idą na...obiad i zakupy - restauracje i sklepy mieszczą się pod trybunami. Są krzyki, gwizdy trąbki i spokój - świetna zabawa dla całej rodziny - chyba też jedyny raz przy takich okazjach Norwegowie popuszczają sobie rygorów i parkują byle gdzie jeśli ogromne parkingi już nie są w stanie ich pomieścić. Nigdzie nie widać ochroniarzy ani policji, pewnie gdzieś są, ale ich obecność jest dyskretna.

Nie brakuje podchmielonych (to ciężki wysiłek wlać w siebie tyle...wody - bo trudno ichniejsze piwo nazwać inaczej), ale wszędzie atmosfera świetnej zabawy - pozazdrościć...
Pozazdrościć też stadionów...

Póki co jednak niemiłosiernie nam panuje Słońce Kordylierów jego excelencja
Donald I Cudotwórca
więc stadiony będziemy mieć jak sobie sami zbudujemy...


Powoli zbliżamy się do starszych części miasta.



No nie jest to miasto które może mi się podobać - kocham Kraków, Bielsko Białą, Tarnów Cieszyn, Wiedeń...

Jesteśmy pod Studentensamtfundet - czerwony okrąglak z dobudowanym piętrowym pawilonem - architektoniczny koszmar, na plakatach przed wejściem plakaty zachęcają do obejrzenia jakiegoś filmu, takie same w Polsce zachęcają do tego samego...w przyziemiu knajpka turecka albo włoska, trudno się zorientować, trzeba by wejść ale ceny już z daleka zniechęcają.

Przed nami most Elgeseter na rzece Nidelvie (nawet ładna nazwa jak na Norwegię)


Z mostu rozciąga się widok na wszystkie punkty orientacyjne w mieście.

I miejscowa ciekawostkę - rozumiem że jak wpadniecie w toń rzeki to nie będzie wam wolno poruszać się z prędkością większą niż 30 km/h...pewnie ze względu na bezpieczeństwo kaczek...


przechodzimy przez most pod nami z prawej strony Marinen - szmat zieleni, na samym brzegiem rzeki, miejsce spacerów, taki bulwar nie będący bulwarem - ciekawe miejsce, zwłaszcza że za tymi drzewami jest cmentarz - stary i urokliwy.

Pomnik - jak inne w tym mieście delikatnie mówiąc...mało delikatny.


Mury pałacu arcybiskupiego - będziemy na dziedzińcu, wtedy napiszę więcej.


Rzeźba Archanioła zabijającego smoka na szczycie wieży trondheimskiej katedry. Jak ktoś czytał trylogię to będzie wiedział jak ów Boży wysłannik ma na imię, tym co nie czytali, lub nie mają głowy do kalamburów podpowiem że chodzi o Michała.

Nidaros - Katedra w Trondheim

Szalenie ciekawy obiekt, powstawała w kilku etapach, na co wskazuje brak osiowości tej budowli, gdyż do starego kościoła halowego z absydą dobudowano transept i nową już bazylikową nawę. Stanowi Narodowe Sanktuarium Norwegów, co zresztą w tym zlaicyzowanym społeczeństwie nie znaczy praktycznie nic, co najwyżej traktowane jest jako cel wycieczek, na co zdaje się wskazywać położone tuż obok centrum z pamiątkami (straszliwy szajs, kicz i degrengolada - nawet biorąc pod uwagę że wszystkie sklepiki z pamiątkami, na całym świecie handlują badziewiem).
Z zewnątrz Katedra jest wspaniała - nie dziwi to zważywszy że budowali ją katolicy, natomiast wnętrza...desakralizacja to opis naukowo badawczy, mi cisną się na usta słowa o zamordowanej duszy! Sowieckie bydlaki urządzały w świątyniach składy nawozów i magazyny materiałów budowlanych, duszy nie zamordowały, bo dusza przeżyła w wiernych, protestantyzm zabił tę duszę w ludziach. Dziś ogołocone ze wszystkiego, choć nadal piękne, zdobione kamienną sztukaterią mury katedry są zimne. Zapomnijcie o zabytkach! Poza organami nie ma tam już nic starego, protestanci wyrzucili i zniszczyli wszystko dzieła dokończył ogień...Odrestaurowano ją 100 lat temu
Surowe wnętrza wcale nie zbliżają do Boga.

Wieczorem miał tam być koncert...ładnie prawda?
Porządku mszy nie znalazłem nigdzie - choć dziś w duchu ekumenizmu modlą się tam luteranie (4300 wiernych i czterech kapłanów), Rzymscy Katolicy, Koptowie i Anglikanie...
Znaleźliśmy stolik i karteczki na których można wypisać intencje...nawet nie było w pobliżu skarbonki na datki - we Włoszech byłby to grzech zaniedbania ze strony kustosza obiektu - który na pewno nie został by przez jego przełożonych tak łatwo odpuszczony...

Mimo wszystko szkoda że wewnątrz nie można robić zdjęć...


Ciekawe co pił twórca tej rzeźby na dzień przed jej wykonaniem...może miejscowe piwo?

Katedra jest praktycznie cały czas zamknięta - otwiera się ja sporadycznie, przy okazji koncertów, nabożeństw lub innych okoliczności, życia duchowego tu praktycznie i tak nie ma, więc po co niby miała by być otwarta?

Ciut ciut erotyzmu...W tradycji katolickiej, która potrafiła w jeden piękny gmach połączyć prawdę o Odkupieniu ze zwyczajami pogańskimi, istniało pojęcie "latarni zmarłych" były to kamienne kolumny stawiane na cmentarzach w których palono kaganki - dla pogan jako drogowskaz, by dusze błąkające się po świecie wiedziały gdzie mają iść, a dla katolików jako świadectwo wiecznego życia. Dziś w Norwegii palą się elektryczne żarówki jako świadectwo nowoczesności i postępu - szukające schronienia dusze wyją...z zimna.

Ekumenizm sprowadzony do absurdu...quasi olmecki obelisk na placu katedralnym...wyobraźcie sobie indiański totem na dziedzińcu Jasnej Góry...
A za moimi plecami coś jakby muzeum (galeria) malarstwa - nie wiem co dokładnie bo zamknięte - może to i dobrze że zamknięte?


Szkoda że taka piękna budowla jest...wydmuszką.


Idziemy w kierunku morza, do starej dzielnicy mieszkalnej, tu już panuje zwarta zabudowa, uliczki wąskie, nawet przytulne. Ale po kolei.

Prócz pustki duchowej na placu przed katedrą spotykamy też osobę która...na pewno nie ma duszy pustej. Pośród tych wszystkich programowo zadowolonych z życia ludzi, udało mi się dostrzec...CZŁOWIEKA!


Zdjęcie dedykowane CORowi z forum Wojtka Cejrowskiego

Idziemy ulicą Munkegata po drodze często spotykając dowody na norweski brak gustu.

Plac Trondheim Torg, w samym sercu miasta i budynek na jego północnej pierzei a za nim wieża kościoła Var Frue.

A na samym środku placu straszy kolumna króla Olafa.

Nie bardzo wiem po co im ona, ale przynajmniej przydaje się jako punkt orientacyjny...

dla mew

Wreszcie jesteśmy, trudno powiedzieć że na miejscu, bo to miejsce to spory szmat terenu zastawiony drewnianymi domkami, i murowanymi budynkami różnego przeznaczenia, ładniej tu niż w "nowym" Trondheim, a domki przypominają dekoracje do bajek Andersena - który przecież w takiej samej scenerii umieszczał swoich bohaterów.

Spróbujcie nie zakochać się w takich perspektywach miejskich ulic. W Tarnowie podziwiam perspektywę zamykająca ulicę Szeroką, ale ta jest chyba ciekawsza.

Byłbym najszczęśliwszym facetem na ziemi gdyby książki wystawione w tym antykwariacie były napisane w jakimś bardziej przyzwoitym języku, nie jestem w stanie wygulgotać z siebie tych wszystkich przekreślonych kółek. Ale sam antykwariat...podobne znajdziecie już tylko w Krakowie.

Zgadnijcie pod czym stoję? Tak brawo, po tym wszystkim co wypisywałem o Norwegach i Trondheim, sam w akcie autopokuty umieściłem się pod miejskim pręgierzem.
Osobną kwestia jest ścieżka jaką podążała myśl by pręgierz umieścić przy ścianie kościoła...szpitalnego! Niechlujstwo? A może celowa chęć wywołania skojarzeń że choroba jest karą za grzechy...coś mi tu za bardzo kalwinizmem zapachniało...

I znów brzeg morza

i las na wodzie...

I nowoczesna konstrukcja zwodzonego mostu kolejowego.


Thomas Angells - nie doczytałem kim był, ale musiał być kimś bardzo znacznym, znajdziecie w Trondheim wiele miejsc noszących jego imię.

Jedna z odnóg Nidelvy - gigantyczny wodny parking.

Fakt faktem - tv satelitarna to już dziś skansen...

Kolejny kiczowaty pomnik, jakiegoś dzielnego zdobywcy - ciekawe czy Normanów przekształcono w Norwegów srogimi karami (jak to utrzymują historycy) czy też...pokazywaniem im jaki tandetny los może ich spotkać po bohaterskiej śmierci?

Nazwy tego kościoła nie udało mi się znaleźć.

Norweska Syrenka...nasza przynajmniej ma ładniejsze pełniejsze piersi i temperament, a tu wyrwana z letargu śpiąca królewna niewiedząca kto i po co ją obudził...słodkich snów dziecino.

I druga twarz tego miasta - ziszczenie snów każdego włóczęgi

Jeśli kiedykolwiek mając do dyspozycji samochód lub autokar, celowo wybraliście kolej, bo włóczęga koleją to większy fason - tedy wiecie co mam na myśli...

O RANY !!!! Taka prowizorka!! Czyżbym był w kraju?



Uliczka łagodnie stacza się do kanału portowego.


A to już port, nazwijmy go "turystycznym" - bo stąd odpływają stateczki wycieczkowe - znaczy się odpływają jak jest sezon - teraz uznano że sezonu już nie ma i nie odpływają

"Targ rybny": mrożonki, filety, konserwy, wędzonka - do wyboru...a chcielibyście świeże?

No jest i świeżyzna...!

EKSPOZYCJA!

Takich pamiętających czasu Hanzy budynków jest tu co niemiara - rewelacyjny pomysł - dom mieszkalny, sklep, magazyn i hurtownia, tudzież urządzenie przeładunkowe w jednym - pogratulować wikingom zmysłu praktycznego.

A teraz będzie akt!
Akt uzurpacji!

Niniejszym uzurpowaliśmy sobie prawo pozdrowić Was ze schodów rezydencji królewskiej.

Powiem szczerze że jako zodiakalny koziorożec mam zamiłowanie do faunów - w końcu mój znak utworzył przeniesiony na nieboskłon przez Zeusa bożek Pan - czyli taki szef wszystkich faunów - pijak i lubieżnik o złotym sercu, leniwy ale i bardzo dzielny kiedy trzeba było, co zresztą przypłacił życiem...

Fajnie - ale takich faunów to ja sobie nie życzę! Gdzie w nich radość życia?!

Znów Trondheim Torg
i pomniczek...babci?
Kocham Babcię Marzenki, to cudowna i święta kobieta.

No to w namiastce Babciu przesyłam Ci całusy z Trondheim.

Porzucone piwo nie może dziwić - kupuje się czteropak ze szklanką, ponieważ tutejsze piwo to homeopatyczna mieszanka alkoholu i substancji smakowych w wodzie z fiordu, przeto po wypiciu jednej małej puszki ma się dość do końca życia!

Drugie z urokliwych miejsc które znalazłem w mieście - zakład i sklepik...tapicera.
Sporo tu mieszczańskiego pseudoluksusu ale i tak jest to jakaś odmiana po oschłym klimacie reszty miasta. W tym miejscu skonstatowałem że to także jedna z nielicznych wystaw w Trondheim...

Wieczorna kolacja - bardzo "globalna" jemy mrożoną pizzę znanej firmy (dostępna także w Polsce), popijamy colą z "euroshopera (także marka znana w Polsce), a miasteczko studenckie powoli szykuje się do wieczornego...snu - tu nie ma wieczornego życia.

Trondheim nocą. Świateł mnóstwo, życia wcale.
Później dowiedziałem się że Norwegowie celowo nie gaszą świateł na korytarzach i w przedpokojach, bo zgaszenie światła oznacza że...ktoś umarł.
Ba a ja gasiłem za każdym przejściem...jak ktoś patrzył to sobie pomyślał że tu się musi jakaś antyczna tragedia rozgrywać...

Śpimy na koszmarnie miękkim materacu, ale mikroklimat w pokoju jest super, ogrzewanie dyskretnie nie pozwala na hipotermię, ale tylko w granicach rozsądku, czyli trzeba się zawinąć śpiwór.

Skandynawia przygotował nam na ten jeden dzień prezent - piękną słoneczną pogodą - zdjęcia wyjdą całkiem przyzwoite


Zaraz po przebudzeniu toaleta i kawa - inni jeszcze śpią, nie mam nic do poczytania, usiłuję studiować angielskojęzyczne podsumowania przewodników pisanych po norwesku...kiepsko mi idzie. Ale wkrótce budzą się dziewczyny. Jemy śniadanie i na szlak.


Takie ogrodzenie to jak na Norwegów zdumiewająca ekstrawagancja - jakaś artystowska dusza tu mieszka. Ale Marzence to miejsce przypomina domek Ani z Zielonego Wzgórza.

Obserwatorium astronomiczne.

Wszędzie szerokie ulice dojazdowe i duże centra handlowe, Norwegowie poruszają się samochodami, sporo też rowerzystów, pieszych jak na lekarstwo - pierwszeństwo ma...rower! Rowerowi ustępują samochody i piesi, pieszym samochody a samochodom nikt - ale korków nie ma, Norwegowie jeżdżą wolno, a za przekroczenie prędkości przewidziane są horrendalne kary z aresztem włącznie - Wyobraźcie sobie posła Widackiego jak udowadnia nam że areszt dla wariata drogowego narusza jego konstytucyjne prawa...

Parking dla łódek...kilkadziesiąt metrów nad poziomem morza...tylko tu - tylko w Norwegi!

Domek trolla - porośnięty mchami i trawami (ba i krzaczki by się znalazły) daje wnętrzu rewelacyjny klimat - tak czytałem - kiedyś może uda mi się w takim domku pomieszkać - wtedy opiszę wrażenia. Najciekawsze w tym domu jest to że z ulicy ponad ogrodzeniem widać jak by to był pagórek. Prawdę wyjawia dopiero wypuszczony na zwiad aparat fotograficzny.

Kościół w dzielnicy Moholt.

Pamiątka po II Wojnie Światowej - ciekawe że brak tu nagrobków ze swastyką...Widać lewackie ogłupienie nie pozwala Norwegom skonstatować iż komunizm jest tylko drugą stroną tego samego socjalistycznego zbrodniczego medalu - z jednej strony nazizm, z drugiej komunizm a pośród nich miliony niewinnych ofiar!
I żeby było jasne - nie mam nic przeciwko temu nagrobkowi, drażni mnie tylko głupota pozwalająca nie dostrzegać zbrodniczości socjalistycznej ideologii w jej komunistycznym wydaniu.

Jak zostaniesz Trondheimczykiem to przynajmniej zutylizują cię w estetycznych, higienicznych warunkach...

Gruszki na wierzbie to domena polityków, ale jabłka na sośnie...?

Gdyby ktoś to namalował to nazwano by jego dziełko kiczem...ale to zdjęcie z natury.

Czyżby epigoni Pippi? Dziwi mnie tylko że nie wykańczają tych platform.

A tym odcinkiem autostrady jechaliśmy z lotniska, jak nie lubię autostrad, to tu w Norwegii muszę przyznać że ładnie komponują się w krajobraz.

Za kilkadziesiąt metrów autostrada przemienia się w zwykła drogę, a w zasadzie ulicę miejską. Dlaczego nie tworzą się tu korki? Bo w przeciwieństwie do automatołów z Polski (to samo zachodzi w Niemczech na autostradach), tu kierowcy myślą kilka kilometrów do przodu i zamiast się ścigać, powoli wytracają prędkość, więc efekt nagłego pojawienia się setki samochodów w jednym miejscu po prostu nie występuje.

Ale mniejsza o samochody - patrzcie na fiord! Zdjęcie zrobione z kładki dla rowerzystów i pieszych, która następnie przekształca się w ścieżkę prowadzącą na sam brzeg...

Prace polowe? - mimo iż jesteśmy w mieście, ktoś tu uprawia swoje poletka - nie wnikam czy ma to sens ekonomiczny, ale z niejakim zadowoleniem przyjmuję myśl o poletkach uprawianych w Tarnowie czy w ... Warszawie.

Hydrostacja - Położona na samym brzegu fiordu stacja uzdatniania wody. Nie wiem czy bazuje na wodach słodkich, które podskórnie spływają do morza, czy na odsalaniu wody morskiej, ale rzeki ani zbiornika retencyjnego tu żadnego w pobliżu nie widziałem. W każdym razie znają się na swojej robocie - woda w Trondheim jest naprawdę smaczna.

Ela i Marta, poszły na dwu godzinne wykłady, zostaliśmy sami z Marzenką i poświęciliśmy ten czas na penetrację okolicy.
Ponieważ uczelnia także stoi nad samym brzegiem fiordu, a ponadto sąsiaduje z terenami zielonymi, w których podczas lunchtimu odpoczywa kadra i studenci, przeto właśnie tam postanowiliśmy poczekać. Znakomicie zresztą ułatwiają to stoliki umieszczone na brzegu, doskonale wkomponowane w krajobraz.

Moje pierwsze znaleziska - wątrobowce z rodziny Peltigera - czyli po naszemu pawężnice.

Jesteśmy na skrawku skalistego lądu o wielkości kilku arów, a miejsce jest tak niezwykłe, że przeżywam fotooszołomienie - gdziekolwiek bym się nie odwrócił, tam odczuwam przemożną potrzebę naciśnięcia spustu migawki.


Ledwie zdążyłem do tego zdjęcia - czas samowyzwalacza - 10 sekund (długi lont...ale nie tu), nie jestem kozicą, przy każdym kroku groziło mi skręcenie kostki a przy odrobinie pecha i karku, ale było warto.

No wyspa to, to nie jest, ale zawsze...do "stałego lądu" jakieś 70 cm...w sam raz na jeden przeskok.

śródskalne "morskie oka" - pamiątki po przypływie...

A oto prawdziwy twardziel wśród mięczaków! Pobrzeżek - a więcej informacji o nim znajdziecie na moim blogu przyrodniczym

Któryś z dzwonków Campanula - ale chyba endemit, bo w swoim przewodniku nie mogę go odnaleźć

Kilka widoków na fiord.

Tuż powyżej linii przypływu zaczynają się zalesione wzgórza, plaży tu nie ma wcale, jeśli jest jakiś skrawek łachy to wygląda jak wysypana grubym żwirem skalista niecka.

Chwilka odpoczynku na terenie uczelni i znów wyruszamy na spacer

Te zabudowania to Rainheim - sam nie wiem czy to osobna miejscowość, czy może dzielnica.
Jak by jednak nie patrzeć Norwegowie osiągnęli szczyty architektonicznego egalitaryzmu...poza barwą nic ich domów nie różni.

Maleńka miejscowa przystań.

Cypel półwyspu Lade - tamtędy biegnie nasz szlak

Samotny biały żagiel - zdjęcia dedykowane Jarkowi Techmanowi któremu zawdzięczamy wspaniałą żeglarską przygodę nad Soliną.

Szlaki są oznaczane właśnie w ten sposób, ani lepiej ani gorzej niż u nas.

Jedynie odległości na drogowskazach podaje się w kilometrach a nie w czasie przejścia. Pewnie to objaw politycznej poprawności, tak by nikt mniej chyży od przeciętnego człowiek, nie poczuł się zdyskryminowany iż nie może się w danym czasie zmieścić. Moim zdaniem to śmieszne i w sumie smutne, bo jest w tej dbałości o dobre samopoczucie innych spora doza...zadufania: "patrzcie jacy my jesteśmy wrażliwi i mądrzy i w ogóle...". Coś jak Słynny wywód Dariusza Rosiaka o tym że w warstwie mentalnej to co robią obecnie różnej maści ludzie i organizacje, by nieść tzw. "pomoc" Afryce, czy innym gorzej rozwiniętym regionom świata, jest niczym innym ale współczesną wersją kolonializmu z przeświadczeniem o roli jaka przypadła białemu człowiekowi który wpierw musiał "ucywilizować dzikich" a teraz musi "udzielać im wsparcia"...

Widoki ze szlaku...

Jak by to wyśpiewała Budka Suflera..."Wagnerowski ton"

A tuż nad wodą, na kamieniu pośród wodorostów, brzuchem do góry leżał krab nie dając znaku życia...i słusznie bo...nie żył.

Hydrostacja w całej okazałości.

Ślady burzliwej geologicznej przeszłości tych wybrzeży.



Po drodze sporo jest miejsc gdzie można np...umyć sobie głowę, sam nie wiem po co, ale gdyby ktoś chciał...

Co ciekawsze nigdzie tu nie widzę tablic "zakaz kąpieli" tak powszechnych w Polsce.

Marina nadbrzeżna - co ciekawe w/g moich ustaleń imię Marzena pochodzi od fenickiej bogini Marienny patronki marynarzy, morza i spraw z morzem związanych - w kontekście tej informacji fakt iż moja żona nie lubi pływać statkami zakrawa na paradoks...

Stadko edredonów - przed chwilą nie było tu żadnej...skubane nurkują na komendę czy co?

A to już ideał architektonicznego piękna według Niemców.
W założeniach miał bronić tego miejsca przed zakusami Anglików, ale Angole wcale nie zamierzali tu lądować. Zbombardowali stojący w stoczni pancernik Tirpitz (bliźniak Bismarcka) i nie zaprzątali sobie tymi terenami głowy. Po drodze spotykamy jeszcze inne bunkry i stanowiska artylerii p.lot...

Trzeba Trondheimczykom przyznać że umieją zagospodarować sobie teren, kamienne nabrzeże, umożliwiało świetne zejście do wody, mogło służyć jako przydomowa przystań oraz...miejsce na grilla.

A potem kilkadziesiąt metrów dalej, po drugiej stronie cypla, odkryłem jaskinię...

W jaskini ktoś zapalał regularnie...świeczki, pewnie jakiś miejscowy troll na etacie kustosza.

To nie jest korytarz wypłukany w wapieniu, to efekt działalności wulkanu. Jęzor lawy zalał jakąś inną mniej wytrzymałą niż bazalt skałę, która po tysiącach lat zwietrzała i ... mamy tę oto jaskinię.

Marzenka została na zewnątrz, ze mną poszły Ela i Marta, ale nie mieliśmy latarek przy żałosnym światełku komórek trudno jest zobaczyć cokolwiek, zapuszczam się kilkadziesiąt metrów w głąb, instynktownie unikając kontaktu mojej głowy z otaczającymi mnie skałami. Ale nie mam żadnego sprzętu, bez kasku, latarki i asekuracji wchodzenie nawet do Smoczej Jamy jest zwykłą głupotą.
Na koniec pamiątkowa fotka i podaję tyły, dziewczyny już czekają na zewnątrz.


Zakochałem się w fiordach - jak Bóg da, to jeszcze nad nie wrócę, może nie tu, chciał bym bardziej na północ, za koło podbiegunowe...zobaczymy.

Pamiątkowy słup, nie udało mi się odnaleźć tych nazwisk w internecie, ani przetłumaczyć tego co jest tu napisane. Z tego co wiem to są dwa języki Norweskie, widać te inskrypcje są pisane w starym, podczas gdy internetowe tłumacze bazują już na nowym...

Takie widoki napawają poczuciem nieokiełznanej wolności

A to już stary, opuszczony port.

Wyraźnie widać "skąd wieje wiatr"...takie drzewa spotkacie wszędzie na górskich siodłach, tam gdzie wysokie wzniesienia stawiają tamę wiatrowi.

I znów bunkier - żołnierze mieli wspaniały widok, tylko jakoś nie jestem pewien czy żołdactwo zapędzone tu knutem i rozkazem, jest najwłaściwszą widownią w takich miejscach.

Jesteśmy w najwyższym punkcie szlaku, stąd roztacza się wspaniała panorama fiordu, są tu też pozostałości po niemieckich umocnieniach, stanowiska dla działka p.lot i bunkra piechoty...żałosne resztki szaleństwa tego narodu. Ale nie zaprzątam sobie nimi głowy. Z lewej strony zdjęcia to wzmiankowana już Munkholmes

Dzięcioł...

Mamy też panoramę tej części miasta

Droga do stóp wzgórza

A to już krajobraz...biblijny - wyobraźcie sobie że to drzewko to drzewko oliwne i ...



Skała na której byliśmy.

Jak widać choroba wędkarstwa nie jest obca także Norwegom.


Podobno do tego kolucha przykuwano niegrzeczne żony na czas przypływu. I to jest moim zdaniem postępowanie świadczące o zmyśle praktycznym Normanów, w przeciwieństwie do Greków którzy mieli w tym celu specjalny występ skalny na Olimpie - zdecydowanie mało praktyczne rozwiązanie, wymagające długotrwałej wspinaczki.

Chwila odpoczynku - stamtąd przyszliśmy

Jak się okazuje pod nami, była kolejna jaskinia...rany mieć sprzęt i czas...

Na łonie żony - zna ktoś piękniejsze miejsce?

Chwila zadumy?
Pozory mylą wypuściłem się na skalny jęzor szukać ciekawostek a dziewczyny robiły mi zdjęcia.

Zdjęcia pod słońce sprawiają wrażenie zmierzchu, ale to tylko złudzenie.

Nadal jest środek dnia

A nam nadal towarzyszą wrony siwe.

Idziemy dalej.

Munkholmes - przykuwa moją uwagę ta wysepka...

I wróciliśmy do "cywilizacji"

Porty, doki...

Prawdopodobnie w tym właśnie doku remontowany był niemiecki pancernik Tirpitz, bliźniak Bismarcka, którego zadaniem było siać terror na morzu Północnym i polować na konwoje do Murmańska

Zafascynowanie socrealizmem?

kościółek - z daleka widać że protestancki i przez protestantów budowany - skromność posunięta do absurdu.

Gustu to ja tu nie dostrzegam..ale patriotyzm i owszem.

I mówcie co chcecie ale ja widzę wyraźnie "trondheim kommune"...i co o tym myśleć?

Nawet secesja i eklektyzm wyglądają tu...kiepsko

Galeria handlowa, to samo co w Polsce - kupa wszystkiego z widoczną przewaga tej pierwszej.

Kolejny odlot włóczęgi...mimo wszystko, tu bym mógł mieszkać.

Norwegowie jednak mają zamiłowanie do socrealizmu...części od wytaczarki, pierwszy plan pokazuje uchwyt a dalej jest łoże i prowadnice supportu. Miejsce tego jest na złomowisku a nie w sercu miasta, z drugiej jednak strony chyba lepsze to niż kolejne jelonki...


No w tych miejscach urok Trondheim zapiera dech.

I jeszcze te wąskie zaułki...

A tu sobie chyba minę morską na skrzynkę pocztową przerobili, nie wiem czy dobrze myślę, bo po ichniejszemu czytać nie umiem

Socrealizm w wydaniu homoseksualnym, czy homoseksualizm w formie socrealistycznej?
Załóżmy że to jednak normalni kolesie dokerzy, tylko ten młodszy zalał pałę...;-)

Z braku fontanny de Trevi, tu rzuca się drobnymi na pale wbite w dno fiordu, przy okazji można poćwiczyć celność rzutu.

Nie ma raju...tu też jest policja, choć trzeba przyznać że mało rzuca się w oczy, więc albo Norwegowie już tak bardzo się wykastrowali z agresji, albo policja jest wyjątkowo dyskretna.

Te kanały w sercu miasta...coś naprawdę pięknego (trzeba będzie odwiedzić Sztokholm - tam podobno jest jeszcze piękniej)

No nie eklektyzm, to z całą pewnością nie jest to co Norwegom wychodzi najlepiej...nie ta duchowość, nie ta mentalność, nie ta kultura...

ale jak chcą, to tworzą naprawdę ładne obiekty, w swoim własnym stylu...

Hotel Britannia...
niemały, niepiękny, w stylu kontynentalnym, tu mi się nie komponuje...

Uparłem się żeby temu facetowi w czerwonej pelerynce (kiepska imitacja supermena w cylindrze) zrobić zdjęcie, ale chyba to wyczuł, bo nie spuszczał mnie z oka...


Poczta główna - te trolle jako podpory wykuszu są naprawdę smaczne.

Trondheimski deptak..sympatycznie tu, księgarnie świetnie zaopatrzone, kawiarnie zachęcają do wejścia ciepłem wystroju i aromatem...miłe miejsce.

Trondheim Torg wieczorem - po zmierzchu nie wygląda już tak tragicznie...

Latarnia przy katedrze świeciła ciepłym blaskiem, a do domu jeszcze taki szmat drogi...



Ale doszliśmy, i po drodze jeszcze się grzybów nazbierało (w Trondheim grzyby rosną nawet w centrum miasta i nikt ich tu nie zbiera...co najwyżej kosi) i ziemniaki kupiło i na kolacje będą placki ziemniaczane w sosie grzybowym...głód ściska za serce, a tu tyle zapachów w koło...mniam.


Pojedli popili pogadali, w internecie sprawdziliśmy co w kraju i na świecie i grzeczniutko poszliśmy spać, jutro kolejny dzień wędrówki.


Pałac Biskupi

w zasadzie to nawet bardziej zamek, niż pałac, zważywszy na widoczne elementy obronne i masywną konstrukcję. Ja wiem ze biskupom jako tym którzy powinni nosić pastorał nie miecz mieszkanie w zamku raczej nie wypadało, stąd nagminne nazywanie tych budowli "pałacami" ale bądźmy szczerzy - biskup też człowiek a jak epoka rycerska była, to trudno oczekiwać że akurat kler chciał by się wyłamywać. Zresztą w Polsce mamy jeszcze okazalsze zamki i ich ruiny które stanowiły własność biskupstw. Z drugiej jednak strony co innego własność, a co innego stała rezydencja...

Norwegowie kochają się we wszelkiej maści makietach...


To chyba arsenał, sądząc po...makietach dział....które umieszczono przy wejściu.
(celowo piszę "makiety" - gdyż nawet na miano repliki, te szkaradzieństwa nie zasługują).


Widok z dziedzińca na katedrę...przyjemny dla oka.


To już chyba bardziej współczesne zabudowania.

Pomnik rozdwojenia jaźni, czy ekumenizmu? trudno mi zgadnąć.

funkcjonalność uber alles...


Żeby nie być gołosłownym - tu kiedyś były pancerne, silne odrzwia chroniące mieszkańców pałacu przed napastnikami.

Nie wiem czy tam wolno wchodzić, czy nie, Norwegowie nie wchodzili...może nie wiedzieli że wolno?

A to już autentyczny zabytek, tworzący się przez setki lat quasi stalaktyt udowadnia to z całą pewnością.

Kończymy już nasz pobyt w pałaco-zamku biskupim, Nie zwiedzamy ekspozycji wewnątrz, ceny są horrendalne a do zobaczenia głównie makiety, modele itp. współczesne wizualizacje. Przykro wspomina mi się wystawa z Muzeum Archeologicznego w Krakowie. Ekspozycja była właśnie importem z Norwegii na temat wikingów a poczesne miejsce zajmowały...pudełka po ciasteczkach z namalowanymi na wierzchu wojownikami w rogatych hełmach...



Kolejny z domów Thomasa Angella a po drugiej stronie ulicy obelisk go upamiętniający.

I wreszcie dochodzimy do chyba najurokliwszego miejsca w Trondheim stary zwodzony (podnoszone jedno przęsło, było...kiedyś, dziś jest wszystko równiutko zalane asfaltem) most Gamle Bybro nad rzeką Nidelvą oczywiście.


Podobno pocałunek na tym moście sprawia że spełniają się marzenia...mi i tak się spełniają, ale co szkodzi pocałować?

Mówcie co chcecie, ale tu jest naprawdę pięknie!

bez komentarza...

Idziemy dalej, ta dzielnica swym klimatem i usytuowaniem do żywego przypomina mi krakowski Salwator...

rowerociąg ;-) wrzucasz w automat sporo pieniędzy, stawiasz prawą nogę na stopniu rampy a mechanizm holuje cie pod górę...taka ciekawostka, korzystających nie widziałem, ale jakiś czas temu była to niemała atrakcja, pierwsze takie ustrojstwo na świecie, pisały gazety, pokazywały telewizornie...

ładny kontrast prawda?

Ładna dziewczyna prawda ?

A to już jeden z bastionów Kristiansen Festning

W kazamatach urządzono restaurację...nie skorzystamy.

Jak na budowlę obronną, to ilość martwych stref jest porażająca.

Przez okno doskonale widać, że budynek jest wmurowany w skałę, ale widać też że nikt nie miał pomysłu co z nim zrobić i jak zaadaptować wnętrze...może nie dało się żadnej makietki tam postawić?

Kolejny dowód na kompletna nieznajomość sztuki fortyfikacyjnej, takie przejścia wroga nie powstrzymają, a swoim skutecznie utrudniają przemieszczanie posiłków na zagrożone pozycje. Zresztą całość założenia jest picem, a nie fortecą. Dwie setki kozaków, (najlepsza piechota swoich czasów) zdobywają ją w ciągu dwóch trzech dni a obrońcy są bezradni bo układ bastionów wyklucza zmasowanie ognia na jednym odcinku, podczas gdy ułatwia takie zadanie oblegającym.
Mieli farta obrońcy że nie musieli się w nim bronić...

No wreszcie jakieś oryginały...tyle że zaplandekowane - pewnie strzelają tu sobie od czasu do czasu na wiwat. Ale haubiczki sympatyczne - sam bym sobie wypalił...

jedyny plus tej fortecy, widoki mają jak się patrzy...

No Salwator jak nic..

No pośród tych uliczek, to faktycznie warto się pobłąkać...

Schodzimy już z dzielnicy, znów przez ten sam most i jeszcze kółeczko po bardziej nowoczesnych ulicach.

kjopmannsgata - od frontu? - czy ja wiem - w każdym razie te budynki są wyżej na zdjęciach gdy przeglądają się w Nidelvie


Pożegnanie z mostem...

No tu się ich nie spodziewałem...o naiwny...

Walkirja jako żywo!

Cmentarz przy katedrze

Urokliwe stare założenie cmentarne, nie liczące się z przestrzenią, jasne i pełne ciekawej architektury funeralnej. Nagrobki same nasuwają mi skojarzenia z...Darłowem. Tam widzieliśmy przy katedrze całkiem podobne - ten sam styl, takie samo wzornictwo, podobnie brzmiące nazwiska - a jak się wjeżdża do Darłowa to w oczy wali wielki socrealistyczny monument oznajmiający że to ziemie odzyskane ... dla mnie brzmi to jak ponure szyderstwo.

To już koniec cmentarza, chyba nie potrzeba więcej słów, obrazy mówią same za siebie.



Przed nami ostatnie etapy wycieczki; Marinen, spora łacha meandrującej Nidelvy, zamieniona w ładny teren spacerowy, przeznaczony też dla rowerzystów i psiarzy.

A na Marinen źródełko (kiedyś wytrysnęło dla papieża Hadriana IV - albo tylko tak utrzymywani Normanowie aby jakoś uzasadnić voltę swych stosunków z papiestwem i papiestwa z sobą - w końcu skoro ktoś ci nadaje kawał Italii i Sycylię jako lenno - to czy nie dał byś mu jednego źródełka?)

A przy źródełko trzy nimfy (znaczy jak na mój gust, to te trzy nimfy mają za wiele tekstyliów na sobie, jak na nimfy, no ale przy źródełku to muszą być nimfy - patrz sielanki, bukoliki itp. a że poubierane? pewnie na skutek zimna...)

Ot taka mała ciekawostka, ozdobna klapa do kanału opadowego - w Europie to teraz standard, że się taki elementy infrastruktury ozdabia, nieco dziwna moda, ale w sumie to nie głupia.

Wracamy.
Nasz czas w tym miejscu minął. Ciemnym świtem, w deszczu z tobołami przemieszczamy się pod stadion Rosenborg, tam jest pierwszy przystanek Flybussena.
Zajmujemy miejsca w pojeździe, na tym etapie jeszcze się biletów nie kupuje, kierowca zacznie je sprzedawać dopiero pod dworcem głównym, gdy wsiądzie jeszcze więcej pasażerów. Siadamy z samego przodu, by jeszcze te kilkadziesiąt minut jazdy na lotnisko sycić oczy widokami.

Dalej już normalka, odprawa bagażowa i osobista.
UWAGA !!!!
jakiś paranoik (na pewnych stanowiskach paranoja jest nawet zaletą) wpadł na pomysł że trzeba zdejmować buty i stopy przystawiać do kawałka ukośnie ustawionej sklejki i że wtedy coś tam zostanie wyczute (no ja wiem co - ale chyba automat na to nie reaguje) i zahaltowane gdybym na przykład przemycał w skarpetkach narkotyki, albo materiały wybuchowe...fakt że poza wyjęciem z pokrowców nikt nie kontrolował laptopów, aparatów ani innego sprzętu elektronicznego dobitnie dowodzi że szef ochrony jest nie tyle paranoikiem co sadystą czerpiącym zadowolenie z upokarzania podróżnych, bo wszelkiej maści zabronione materiały, mogły być bez problemu przemycone właśnie w ich obudowach. I niech mu ziemia lekką będzie.

Na szczęście debile z KE wycofali się z pomysłu skanera na każdym lotnisku - podobno dla naszego dobra, żeby nam szybciej odprawy urządzać - ależ te socjalistyczne urzędowe gnoje się o nas troszczą... Jako opcja jest do przyjęcia, jako przymus, jest kolejnym ograniczeniem mojej wolności...

Spryciule z tych wikingów - wejście do terminalu tanich linii wiedzie wprost przez...sklep wolnocłowy - nie da się dojść inaczej niż między półkami...

Chwila czekania, przyleciał samolot z Warszawy - trzy dni temu to my nim lecieliśmy, teraz patrzymy na wysiadających.
Za chwilę obsługa zaczyna wypuszczać nas na płytę, a lotnisko w deszczu...

Startuje maszyna SASu


Już w powietrzu - rzeźbę terenu, jaką pozostawił po sobie lodowiec widać stąd doskonale.


Coraz wyżej

A te białe łachy między chmurami to...lodowce!

Oj wybrał bym się w te góry...zwłaszcza po lekturze książki Tadeusza Piotrowskiego (górołaza - nie językoznawcy - bo to nazwisko się powtarza) O wspinaczce zimą na Ścianie Trolli Trollvegen , fakt że facet zginął w górach (1986) na krótko przed ukazaniem się tej publikacji nadaje każdemu słowu wydźwięk aż do bólu prawdziwy. Piotrowski nie był dobrym pisarzem...ale poczytajcie to co po sobie zostawił. Potem może nie będziecie już użalać się nad sobą gdy wiatr zacina wam śniegiem podczas oczekiwania na autobus

BAŁTYKKKKKK !!!!!

A to już linia brzegowa - z tego co wyśledziłem trasy przelotu - na ile oczywiście to co pokazują linie lotnicze na swoich strona zgadza się z rzeczywistymi korytarzami powietrznymi - to jest to brzeg łotewski albo kaliningradzki (królewiecki - dla obdarzonych lepszą pamięcią).

Niemen?

Warszawa z góry nie robi tak przykrego wrażenia jak z ulic...Wolał bym lądować gdziekolwiek indziej...ale nie bardzo był wybór, sorry Winnetou but business is business - jak się lata tanimi liniami, to trzeba się godzić nawet na Warszawę...

Ciekawe czy mają tam jeszcze te kontenery dla Killera ;-) ?

Brzydko tu...tylko dziewczyny ładne - pewnie dla tego że przyjezdne...


Galeria handlowa - nowa świątynia XXI wieku - z rzeszami wiernych i ogłupionych, nawet weszliśmy do środka...ogłupiające wrażenie i do tego jeszcze widok tych ogłupiałych ludzi...przykry akcent, po udanej podróży.


Coś do zjedzenia na Dworcu Głównym - czy ja koniecznie muszę jeść tandetny kebab kupowany u Ukrainki (albo Białorusinki, lub Rosjanki - trudno poznać po akcencie) , jak bym nie mógł zjeść równie tandetnego hot doga? Ale nie ma hot dogów, zatem zajadam gumowatego hamburgera (w jego wypadku ten "ham" to bardziej od polskiego chama niż angielskiej szynki)

Bilety na intercity kupione - ciekawe tylko skąd odjeżdża, bo tego na bilecie ani na rozkładzie nie udało mi się wyczytać...zdani jesteśmy na nasłuch.

Czy Gosiewski zrobił dobrze zatrzymując pociąg we Włoszczowie? Chyba jednak tak, sądząc po ilości wysiadających tu pasażerów (kilkadziesiąt osób - a była to przecież niedziela), a rachunek ekonomiczny? - nie oszukujmy się PKP działa w/g prawa liczb urojonych i takim samym rachunkiem się posługuje.

tuf tuf taf tuf tuf taf i ... jesteśmy w domu!
Co dalej? Jak to co - plany następnych eskapad - Paryż - Zamki nad Loarą - Carnac i menhiry (Bretania) - Tunezja - rejs do Karlskrony...
Posted by Picasa

9 comments:

Maciek said...

Piękna foto/relacja ! Gratuluję !
PS.Taka Norwegia mi się jednak zdecydowanie nie podoba.

pozdro


Porciak

Anonymous said...

Extra fotki,
dobry komentarz.

Ps. Ja to lubię ten ich minimalizm

pozdr.

Mariusz

makroman said...

miło że wpadliście.

Zakręcona PM said...

Jak ktos nie rozumie języka to nie powinien wypowiadac sie tak negatywnie na temat kultury i braku gustu. To moje skromne zdanie.

makroman said...

Zakręcona PM - fajnie że zerknęłaś, ale wybacz to na pewno nie było "negatywne".
Ironicznie, kpiarsko, złośliwie - to owszem (poczytaj co piszę o włochach), ale "negatywnie"?
Wróciłem zafascynowany Norwegią, wróciłem i kupiłem kije do Nordic walking. Wróciłem i cały czas Norwegię i Norwegów przedstawiam jako wzór dla naszych kierowców i kierujących ruchem!
A co do braku gustu - no to kwestia bezdyskusyjna. Norwegowie mają bardzo prosty (by nie rzec prostacki).

Zakręcona PM said...

Na przyszłosć radze sie przyzwyczaic ze nie wszystkim sie bedą podobały słitaśne fotki z żoną ;] i zdaży mu sie przeczytac uw tekst z ktorym moze miec inne zdanie niz panskie.

ps. Złośliwością z pana strony jest komentowanie mojego bloga o ktorym nic pan nie wie komentarzami z kosmosu nic nie wnoszącymi do owych tematow. Ale i tak dziękuje za odkopanie bloga na ktorego sie nie logowalam wieki. Pokazał tylko mi pan jaki pan jest dojrzały ;] Krytyka boli ? cóż ...życie.

makroman said...

Ejże dziewczyno, wyluzuj bo ci się zmarszczki zrobią ;-)

Zdanie odrębne - piękna rzecz, ale dobrze je czasami uzasadnić.

A blog że stary zauważyłem - wpisy z 2011 roku to już nie newsy.
Byłem złośliwy, wiem, taka przypadłość.

Zakręcona PM said...

Ja od początku wyluzowana , a o moje zmarszczki proszę się nie bać , to nie moją twarz będziesz widział codziennie rano ;)

makroman said...

czasami ten zewnętrzny luz, to oznaka wewnętrznego spięcia...

Jaka szkoda że usunęłaś UW (swój - ale nie mogłem się powstrzymać - owo "uw" jest tak urocze) blog. Bo nader chciałem się zgodzić z tezą iż na starość się głupieje - to oczywista oczywistość.
W rzeczy samej najmądrzejsze są niemowlęta.

A propos zmarszczek - nikogo nie ominą - ważne tylko by starzeć się przy kimś kto ich u nas nie dostrzega.