Lecz od początku.
Marzenka w Rzeszowie robi studia podyplomowe, tam też mieszka jej siostra, więc naturalną koleją rzeczy, zatrzymuje się właśnie u nich. Tym razem wykłady mają być tylko sobotnie a na wieczór szykujemy sobie imprezę - ale to osobna historia.
PKP jak zwykle stanęły na wysokości zadania i ... odwołały jedyny pociąg który nam pasował. Jeśli ktoś, kiedyś postawi tych sukinsynów dyrektorów, menadżerów i innych gnoi (bo nie zwykłych kolejarzy, którzy cierpią tak samo jak pasażerowie) przed sądem, doprowadzi do ich skazania to ma moje głosy wyborcze już dożywotnio!
Musimy więc jechać samochodem - kocham jeździć samochodem... mniej więcej tak bardzo jak kocham wizyty u dentysty...
W Rzeszowie Marzenka idzie na wykłady a ja na autobus do Łańcuta, na szczęście kursują często - znaczy te spadkobierczynie PKS to rzadko - najwcześniej dopiero o jedenastej ale za to busy prywaciarzy co paręnaście minut. I tak zresztą dwa przepuszczam nim orientuję się że obwodnica Łańcuta to praktycznie centrum... Jazda sympatyczna, płynna, kierowca uprzejmy a bus czyściutki.
Łańcut zadbany, widać że wrzucono weń sporo kasy. Kupuję kartkę w pierwszej napotkanej księgarni i wysyłam do nas.
Wpierw na Zamek, niby byłem tu już sporo razy, ale... no od czegoś trzeba zacząć a Zamek nadaje się na punkt startowy najlepiej. Tyle że w okolicy znaku muszli jakubowej nie spotykam.
Spaceruję po założeniu parkowym wokół zamku, zdjęć trochę zrobiłem, następnym postem do tematu wrócę.
Szczygiełki zamkowe
I znów centrum
Kamieniczki
Nigdzie nie znajduję szlaku, wpadam na pomysł że gdzie jak gdzie ale koło fary...
No fakt znalazłem... bo dopytałem się młodego człowieka który siedział obok kościoła na coś czekając.
Eklektyczny "pałacyk"
I jak najzupełniej nie eklektyczna chałupa
Krzyże przydrożne - pamiątkowe, znaczące miejsca martyrologii lub choćby tylko pamięć o ofiarach, choć zdarzają się wyjątki.
Jeszcze Łańcut - choć diabli wiedzą co to jest - kuźnia jakaś podmiejska, stara, zapuszczona?
Granice Łąńcuta.
Ciekawa historia. Nie powiem ze w tym miejscu straciłem wiarę, ale poczułem się cokolwiek zagubiony i rozeźlony jednocześnie - czemu?
Otóż w przewodniku napisano o Figurze św. Jakuba na wysokim słupie o studni jakubowej a to wszystko w Krzemienicy - tymczasem idę i idę, znaku muszli znów nigdzie wypatrzeć nie mogę, deszcz pada coraz silniej...
Toczę wewnętrzną walkę, może zawrócić? Lecz nie, nie po to wyruszyłem by zawracać. Nie mam mapy (nie udało się żadnej kupić, a te które posiadam w domu mają już ponad 20 lat i wartość jedynie kolekcjonerską), ale za to mam wiarę.
Prę dalej i w końcu...
JEST!!!
Jest św. Jakub na słupie.
Odnalazły się znaki muszli i
Studnia jakubowa.
Studnia ta to obetonowane źródełko, obłożone drewnianą kapliczką - betonowanie jest stosunkowo niedawne, drewniana kapliczka starsza - sam źródło zapewne było miejscem kultu przez stulecia - kto wie, może jeszcze od czasów pogańskich?
Wewnątrz rysunki, "święte" obrazki, jakies drobne wota.
Po wyjęciu deski z podłogi, można zanurzyć rękę w chłodnej wodzie i otrzeć spocone czoło... tylko po co, skoro i tak wciąż jeszcze kropi? -
Lecz deszcz ustępuje pięknej pogodzie, godzina próby minęła, już teraz tylko słonce i lekka bryza.
Kolejne miejsce pamięci
, tym razem ufundowane przez Drużynę Bartoszową w 1910 roku. Bartoszowa - od Bartosza Głowackiego - widać tu też ruch ludowy był mocny nie tylko słowem ale i czynem.
Szkoła ludowa w Krzemienicy.
Krzemienica to w ogóle rozległa wieś, i chyba dość zamożna.
Kościół św. Jakuba w Krzemienicy z 1750 roku - ale tu też powrócę w osobnym wpisie.
I znów krzyż na pamiątkę ofiar - oj sporo tu ludzi życie straciło, sporo.
Tu szlak zakręca i wraca w kierunku drogi z Rzeszowa do Łańcuta, przez spory szmat drogi nic w zasadzie ciekawego się nie dzieje, zwłaszcza gdy iść idzie obok trasy szybkiego ruchu. Na szczęście wkrótce z cywilizowanej drogi szlak skręca w lewo, wchodzimy pomiędzy drzewa, zarośla i zmierzamy wprost do Kraczkowej
św. Mikołaj Biskup w Kraczkowej widok z góry - stamtąd prowadzi szlak.
I od frontu
Trafiam akurat na pogrzeb - trochę mi dziwno w takich okolicznościach robić zdjęcia wewnątrz.
idę na śniadanie.
śniadanie mistrzów...
Ławeczka jest, dach nad głową jest, stół... nie ma, ale jak człowiek głodny to i bez stołu sobie poje.
Kopiec "grunwaldzki" - onegdaj był to stosik zgrabny usypanych kamieni - lecz rozebrano go - dopiero całkiem niedawno Solidarność odbudowała go.
Z Kraczkową żegnam się pod słupem św. Mikołaja. Wioska jeszcze ciągnie się ciut w kierunku w którym idę, ale to już ostatnie opłotki.
Wkrótce...
Nieopisanie swobodny przestwór nieba i ziemi ograniczony jedynie horyzontem.
Jak ja kocham takie miejsca.
Wspinam się na najwyższe podejście to Malawa.
Tym razem wotum dziękczynne - Malawa byłą oszczędzana przez zawieruchy wojenny, nie dotarli tu Tatarzy, nie rozstrzeliwali tu Niemcy, komuchy pewnie też nie mieli czasu...
I Chwała Bogu.
Bogu Chwała, ale i ludziom brawa!
Kościółek św. Magdaleny - usytuowany w najwyższym punkcie wzgórza - z małymi okienkami, niegdyś obwiedziony fosą pełnił rolę chłopskiej fortecy.
A tak w środku wygląda.
Zdjęcie przez szyby.
Ta furtka dziwnie mi się w kierunku Bieszczad otwiera... czyżby kusiła?
To już zejście w kierunku Rzeszowa, znaczy do Rzeszowa daleko, bo szlak nie idzie wprost lecz meandruje, tyle że stok nachylony jest w kierunku stolicy Podkarpacia a ja tym sztokiem idę...
A w kałużach żaby się taplają - poczekajcie cholery, jak traktor przejedzie... tyle że one tu raczej bardzo rzadko i wielce nieczesto...
A propos - przypomniano mi ostatnio jedną z definicji wojskowych
- co to jest kałuża?
-akwen wodny bez znaczenia strategicznego!
Kilkaset metrów szlak wiedzie przez środek wsi Malawa - napotykam akurat pielgrzymów idących ze wsi na górę. Jakaś sympatyczna dziewczyna (w moim wieku - żeby nie było...) zaprasza bym szedł z nimi - nawet chętnie, lecz w nogach mam już sporo i jeszcze sporo przede mną.
A potem
Szlak odbija w lasy i ...
szczerze mówiąc nie bardzo wiem po co?!
Turyści maja tu fajny szlak czerwony, mają swoje szlaki rowerzyści a pątnicy chyba najmniej marzą o włóczeniu się wąskimi, zarośniętymi leśnymi ścieżkami, które... wcale ich do celu nie przybliżają, bo meandrują, zataczają koła, trawersują stoki, taplają się w błotnistych brzegach leśnych strumieni...
Wreszcie jakiś konkret - jak pisałem wcześniej wędruję bez mapy... przynajmniej wiem co mnie jeszcze czeka... choć świadomość że to wciąż jeszcze 12 km nie działa ekscytująco.
Nie chodzi o mnie, lecz o tych co na mnie czekają - muszę przyspieszyć - ale co innego iść cały czas szybszym rytmem, a co innego nadganiać czas...
Ciekawe czy to ostatnie chata Malawy czy pierwsza Słociny?
Mam już wykukane w wydawnictwie Compass mapy okolic Rzeszowa - jak kupie to sprawdzę.
Wychodzę z lasów, idę obok ogródków działkowych, potem szpaleru szklarni - widać Słocina to spichlerz Rzeszowa.
A Rzeszów coraz bliżej - dzwoni Marzenka - jak szybko będe, bo ona juz po wykładach i Ela czeka z obiadem...
A ja zasadniczo to w D... jestem bo wciąż do centrum mam jakieś 8 km!
Ale zabaciarzyłem...
Nawet nie mam czasu robić zdjęcia - ot tak w przelocie. Kolejna kapliczka, kolejne miejsce pamięci.
Wreszcie św. Roch
Ciekawy neogotycki kościół we wsi która została dzielnicą dużego miasta.
Postanawiam zejść ze szlaku i na skróty dreptać do centrum.
A gdzie jest centrum?
No tam gdzie najwyższe budynki!
Widzę taki jeden Żółto brązowy, koło niego żurawie, ani chybi centrum!
Dochodzę do Lwowskiej - to jedna z głównych arterii Rzeszowa, tyle ze obstawiona ekranami spoza których niewiele widzę - jechałem tędy dziś rano w drodze do Łańcuta - ale z wewnątrz ta droga wygląda całkiem inaczej niż z zewnątrz.
lecz jest, wspaniały wzniesiony... żółto brązowy budynek w zasadzie nawet dwa, choć z daleka wyglądały jak jeden... tym lepiej tam za górką to już centrum...przyśpieszam!
Jestem na Górce!
Jest Auchan!
Jest budowa!!
Jest tabliczka z... przekreślonym Rzeszowem!!!
Wyszedłem z miasta!!!!
Ale D...!!!!!
Tył na lewo (kolejny zwrot świadczący o tym że tzw. "inteligencja wojskowa" to oksymoron)
I w dyrdy na dół! Obiad czeka a ja dołożyłem dobre półtora kilometra! w jedną stronę czyli trzy i w zasadzie znów mam dwanaście! No może mniej... ale i tak mnóstwo... Robię tylko jedną przerwę, wstępują do delikatesów centrum, kupuję napój energetyczny i... wlewam go sobie do gardła nie przełykając... Nawet nie wiedziałem że tak umiem...
dłuży się...
Cholernie się dłuży...
Jest Wisłok!!!
Ostatni raz na widok rzeki cieszyłem się tak bardzo chyba w harcerstwie ...
Stąd już blisko...
Uff.
Route 2 597 777 - powered by www.wandermap.net
3 comments:
Witam!
Fajna wędrówka jakubowym szlakiem.
W mojej okolicy znam dwa takie szlaki. Pisałem o nich wcześniej.
Ja dla odmiany wolę jechać samochodem niż zasuwać per pedes. Może to już z racji wieku.
Pozdrawiam serdecznie.
Michał
Ładna wycieczka
Michale - przybywa jakubowych szlaków, poza Via Regia są jeszcze drogi regionalne. Więc jest po czym chodzić.
Samochodów nigdy nie lubiłem, to ostateczność (ze względu na żonę) sam wybieram pociąg lub autobus.
Pozdrawiam
Nomadzie - Ładna, nie zaprzeczę, zwłaszcza w drugiej połowie, jak rozwiały się chmury i można było podziwiać Podkarpacie w całej okazałości.
Post a Comment