Wieś ulokowana jest w malowniczej dolinie potoku Niedźwiedź mając od wschodu wzgórze Godów a od Zachodu Rogal. Od południa otwiera się na Beskid Wyspowy a od północy na Kotlinę Tarnowsko-Sandomierską.
Ja przyszedłem tu od strony wzgórza Godów, opuszczając wszystkie okoliczne szlaki (a tu jest jeden z węzłów), tak aby zawędrować do cmentarza wojennego nr 280. Anim się spodziewał, że jest on częścią innego o wiele starszego, porzuconego dziś cmentarza parafialnego.
Na odcinku Porąbki Uszewskiej (Uszewska to od takiej okolicznej większej rzeki - Uszwicy) - potok Niedźwiedź płynie prawie idealnie z południa na północ. Po jego wschodniej stronie był cmentarz, po zachodniej Kościół, prócz potoku biegnie tam jeszcze coraz bardziej ruchliwa szosa. W czasie gdy potok wzbierał (a wzbiera po każdej nawałnicy) połączenia pomiędzy świątynią a cmentarzem zostają zerwane. Woda szybko opada, ale z pochówkami trudno czekać do przejścia fali powodziowej, poza tym stary cmentarz stawał się zbyt mały, jak na potrzeby bogacących się mieszkańców, którzy także grobowce chcieli wystawiać sobie solidne, okazałe... Powstał więc nowy cmentarz po zachodniej stronie wsi, nieopodal kościoła, umiejscowiony na łagodnym zboczu Rogala. A o stary przestano dbać, gdy tylko wymarli ci którzy mieli tam bliskich. Dziś teren ten jest od czasu do czasu koszony, czasem dzieci ze szkoły w ramach jakieś lekcji potuptają tu zapalić świeczkę, a na nagrobkach czas nieubłaganie zaciera wyryte litery... nadchodzi zapomnienie.
Nie miałem najmniejszego pojęcia o tym miejscu nim tu nie dotarłem, dopiero krzyż prześwitujący pomiędzy drzewami uświadomił mi że "dwieście osiemdziesiątka" to nie jedyne pochówki w tutaj.
Zarośla sięgają ramion, pomimo długich spodni, pokrzywom co i raz udaje się wrazić mi igłę z węglanu wapnia (tak, tak - z tego samego powstają nacieki w jaskiniach), wypełnioną jadem, który powoduje bolesne reakcje w moim organizmie - niech mnie nie straszą dżunglą amazońską - ci którzy nawet w naszych rodzimych chaszczach nie hasali. Do tego ostrężyna wbijająca zakrzywione, szarpiące ciało kolce, a nawet powojnik, miękki i łagodny, który wiąże to wszystko w jeden utrudniający dostęp "zasiek".
Ale jestem jak pies gończy - jak złapie trop, to albo dopadnie zdobyczy albo sam padnie...
Dopadam.
Nagrobek Balków z Łysej Góry Józef i dwie Katarzyny ostatnia z nich zmarła 20 maja 1904 roku - więc pewnie nagrobek gdzieś z lat dwudziestych dwudziestego wieku jest. Dookoła mnóstwo przestrzeni, która ani chybi kryje inne pochówki, ziemne kopczyki, dziś rozmyte przez deszcze, rozkruszone korzeniami roślin, nieczytelne.
Ktoś o nazwisku Mrzygłód przeżył 80 lat zmarł w 1915 roku.
Kolejny pomniczek nagrobny.
Marmurowa płyta zawiera inskrypcje, niestety optycznie nieczytelne, być może za pomocą specjalnych metod fotograficznych (kilka zdjęć z kilku różnych pozycji i przy różnych oświetleniach) oraz programów graficznych (zbijających te ujęcia w jedno zdjęcie i poddających obróbce) udało by się je odczytać - ale to przekracza moje możliwości. Usiłowałem wyczuć coś opuszkami palców, niczym niewidomy czytający dotykiem, ale także z miernym skutkiem.
Chwila modlitwy i ...
idę dalej.
Ci ludzie mieli swój czas, jak go wykorzystali, tego nie wiem, ale wiem że czas dany mi chcę możliwie najwięcej przeznaczyć na wędrówkę.
12 comments:
Takie miejsca wprawiają w zadumę. Lubię przechadzać się cmentarnymi alejkami, a w szczególności upodobałam sobie stare cmentarze, gdzie nagrobki porośnięte mchem pamiętają czasy, o których ja czytałam jedynie w książkach. Dobrze, że są takie miejsca. Może zapomniane, gdzieś ukryte, ale czekające na ponowne odkrycie. Ci ludzie, którzy tam spoczywając na pewno nie chcieliby zostać zapomniani. Człowiek nie boi się śmierci, ale zapomnienia, jakie ona ze sobą niesie. Dlatego tak ważne jest, byśmy wspominali zmarłych.
Witam!
Lubię zwiedzać stare cmentarze. Wyciszają i zmuszają do zadumy i refleksji.
Pozdrawiam serdecznie.
Michał
Drapieżne rośliny strzegą tego miejsca. Ale co to za przeszkoda dla prawdziwego podróżnika.
Uwielbiam zapomniane cmentarze.
Nika - "Człowiek nie boi się śmierci, ale zapomnienia" - kiedyś nawiążę do tych słów przy okazji postu o kapliczkach z mojego regionu.
Michał - tu zwiedzania nie b yło - no może w stylu Halika i Dzikowskiej. Aczkolwiek maczetę zostawiłem w domu. ;-)
Mad - Jak by nie te rośliny, to byłby to zwykły cmentarz... czego ukryć się nie da ;-)
Ostatnie zdanie wywołało u mnie gęsią skórkę. Szybko się wzruszam :). Miałabym co robić na tym cmentarzu i robiłabym to z przyjemnością - 1 listopada zawsze wyruszam na cmentarz zaopatrzona w dodatkowe znicze, które później zapalam na "zapomnianych" przez czas i ludzi nagrobkach. Wspominałam już kiedyś, że lubię cmentarze...Takie stare i zapomniane wywołują we mnie natychmiastową potrzebę sprzątania, grabienia liści, wyrywania chwastów...i oczywiście zadumy nad osobami, które tu spoczywają...Pokrzywy nieprzyjemna rzecz ale co to dla Makromana :)
Tu pracy by Ci na długo starczyło, samo wykoszenie mechaniczne roślinności to dniówka dla silnego mężczyzny. Z tego co wiem, gmina kilka razy do roku zleca wykoszenie tego terenu, akurat źle trafiłem - nic to, masz rację coś takiego jak pokrzywy, ostrężyny, przytulie czy inna roślinność nie jest w stanie, mnie zatrzymać, spowolnić ale nic więcej.
Ja często zabieram znicze na wędrówki, jeszcze się tak nie zdarzyło by nie było gdzie zapalić. Przed ożenkiem gdy chodziłem na wielodniowe rajdy w Beskidy, mieliśmy w grupie takie niepisane założenie że przynajmniej jeden cmentarz za każdym razem posprzątamy - dawało mnóstwo satysfakcji i... ochoty do życia. W zasadzie nic mi tak wigoru nie dodaje jak świadomość śmiertelności.
Mi Porąbka zawsze kojarzy się ze Sławomirem Mrożkiem. Nigdy tam nie byłam, a tak blisko.
Fakt blisko masz. Samochodem kilknascie minut. Ale polecam busem do Dębna a z tamtąd piechotką za szlakiem św. Jakuba.
Makro, dzięki za piękną kartkę! pozdrawiam :)
Cała radość po mojej stronie Gwiezdna.
Już nie mogę się doczekać ... wiosny ;-)
Przyroda ukryła stary cmentarz. Może to i dobrze. Na pewno czułeś ducha tego miejsca.
Toyavie - przede wszystkim czułem poharatane kończyny ;-).
Duchowość dotarła do mnie już w pracy, w głębokim fotelu, przy kubku kawy, z wyciągniętymi na krześle, odpoczywającymi nogami. Kolejny dowód, ze zbyt wiele cielesnych doznań, skutecznie zagłusza doznania duchowe.
Post a Comment