Wednesday, January 6, 2016

Ryn

Miałem taki plan, by posty mazurskie, przetykać postami lokalnymi, albo z rajdów pieszych po Beskidach.... i jak to w życiu bywa założenie zostało uczynione, a życie pokazało założeniu gest Kozakiewicza i robi swoje. Po prostu nadal trwając przy tym założeniu ostatni "mazurski" post publikował bym późnią wiosną - bez sensu.

Zatem dziś zapraszam do Ryna (Rynu?  - jak to się odmienia?)

Rhein, bo tak się to miasto nazywało "za Niemca", dziś jest na najprostszej drodze by stać się kolejną mazurską perełką. Ile w tym "środków unijnych"  to komisarze jedne wiedzą, czy srodki te wypłacane są tak z troski i bezinteresownie, czy jak mówią pewni ludzie i mogą sugerować ostatnie wydarzenia - chodzi o to by polskimi rękami, odrestaurować to co Niemcy uważają za swoje dziedzictwo?. Tego nie wiem. Ale akurat w Rynie, pieniądze te nie zostały zużyte na kolejny kiczowato brukowany kostka betonową ryneczek pośród niczego, lecz zainwestowane w rozwój infrastruktury turystycznej.

Popatrzcie zresztą sami:
 Budynek muzeum niepozorny, ale wewnątrz ciekawa ekspozycja i świetnie zorientowani ludzie.
Poza tym uliczka wielce urokliwa i nie sposób nie chcieć się tędy przespacerować.

Jesteśmy obok młyna wodnego, dziś zamienionego na coś co jest harmonijną formą współistnienia kawiarni (?), punktu widokowego, miejsca sprzedaży wyrobów regionalnych i zapewne czyms jeszcze, czego nawet nie umiem nazwać - w każdym razie klimatyczne miejsce.

 A vis a vis restauracyjka, potem sklepik z pamiątkami.

Przy okazji pisania tego postu, wyszło na jaw że dąłem ciała nieprzeciętnie - nie mam żadnego zdjęcia tego sklepiku, fakt ze względu na parkujące buractwo (my stanęliśmy, na publicznym parkingu z dal od centrum, tak by nikomu kadrów nie psuć), nie było łatwo fotografować, ale mimo wszystko, coś tam, powonieniem mieć, a nie ma... ale wtopa! 

A teraz kilka ujęć tego co kryją wnętrza, starego młyna wodnego.







 Pozostawiam bez komentarza, ale ślina ciekła mi niesamowicie, co nieco pokupiliśmy, ale głównie z myślą o prezentach a nie do konsumpcji własnej, choć także i coś dla siebie - z drugiej strony wszystko tam było tak smakowite... że sam wybór i konieczność rezygnacji był torturą.

 Panorama z tarasu widokowego na jezioro (no jakże by inaczej) Ryńskie ;-)


 A potem idziemy na zamek...

 A zamek to teraz
 Świetnie odremontowana

luksusowa atrakcja dla bardzo zamożnych przybyszów - głównie zresztą tych na niepolskich blachach...
we wnętrzach nie robiłem zdjęć, ale jest na co popatrzeć, choć na moje oko cokolwiek brak w tym oryginalności. 


Obowiązkowa dawka kiczu - kolejny raz apeluję do rodziców, turystów i przypadkowych gapiów - nie wspierajmy wyobrażeń "scenografów". To nie prawda że w średniowieczu, niczego innego poza okładaniem się mieczami lub toporami, zakuwaniu w dyby, sadzaniu na żelaznych kolcach itp nie robiono! Tymczasem mechanizm wygląda tak - przeciętny turysta zwiedza, zobaczy dyby, to sobie zrobi zdjęcie, widzi to ktoś "zamkowy" więc żeby było fajniej to obok dyb wstawia jeszcze pieniek i topór masarski... znaczy katowski (choć wyglądają zgoła identycznie ;-) ) wiec idzie następny turysta i ... robi sobie zdjęcia - to się nazywa sprzężenie zwrotne dodatnie...

 Baaardzo wieje tu ;luksusem i jednocześnie w p[owietrzu8 daje się wyczuć aerozol czegoś nieuchwytnego ale dającego odczuć, że nie jest się tu mile widzianym o ile nie ma się na wyzbyciu kilku co najmniej tysiaków... no nie mam ich, a nawet gdybym miał...

Obchodzimy zamek wokół, a tu prezent od słoneczka.

Ze wzniesienia zamkowego, świetnie widać plac targowy, nie ma tu może tłumów, ale coś się dzieje. kawałek dalej stoi nasze auto i... no cóż do zobaczenia za jakiś czas, bo chce się wracać... choćby po te regionalne smakowitości.

12 comments:

DD said...

No, proszę, kolejne miejsce, które trzeba wpisać na listę miejsc wartych odwiedzenia. Dzięki.

Ada said...

Ten kicz "okołozamkowy" nieodmiennie mnie zadziwia, apogeum zaobserwowałam bodaj przy Ogrodzieńcu (ostatnio odwiedzam orle gniazda i trochę wędruję po Jurze).
Bardzo mi się podoba cały ten wakacyjny cykl wpisów, które sobie tutaj od czasu do czasu podczytywałam (gdy mnie nie było).
A w ogóle to wszystkiego dobrego w Nowym Roku!

makroman said...

Doroto - koniecznie, ale po treningu woli u dietetyka - bo tam taka ilość pyszności że oprzeć się bez hartu ducha nie sposób ;-)

Ado - fajnie że zaglądasz. Swego czasu w Chęcinach widziałem rekonstruktora - owszem była tam cała masa narzędzi mordy, ale on o każdym umiał coś powiedzieć i to ładnie umiejscawiając go w kontekście historyczno kulturowym. Miał sporo grono słuchaczy.
Tak sobie myślę, w tym kraju jest mnóstwo rekonstruktorów, szermierzy itp. maniaków (sam mam miecz na ścianie i regularnie nim ćwiczę), czy to dla właścicieli lub administratorów zamku taki wielki problem przyjąć kilku z nich pod swoje skrzydła?

Wiesław Zięba said...

Dobrze było wybrać się z Tobą do Ryna. Tych smakowitości też bym sobie nie odpuścił, choć i tak najważniejsze jest miasteczko i jego życie.

Kasia Skóra said...

Takie regionalne smakołyki to chyba najlepsza pamiątka :) Lubie odnajdywać takie nowe , nieznane mi produkty i smaki :) dobrze że teraz jest tego coraz więcej i że pasjonaci odkrywają różne , nieraz stare i zapomniane receptury na regionalne przysmaki :) A wypatrzyłeś tam coś ciekawego , jakiś produkt regionalny nie spotykany u nas w Małopolsce ?

makroman said...

Toyavie - w sezonie mało tu miasteczkowego lokalnego życia - przewalają się spore grupy turystów a na głównej arterii cały czas trwa ruch samochodów. Wszystko kręci wokół "przybyszów" by zapewnić im jak najlepsze warunki i ... zarobić. Trudno mieć to komukolwiek za złe.

KKS - jak najbardziej - cieszyły jak mało co, zwłaszcza regionalne wódki, naprawdę pyszne.
Z lokalnych smakołyko ciekawostek - nazwy mu uleciały, na pewno miejscowe ciasta i słodycze, a także specyficzne regionalne przetwory niby to samo co u nas, ale smakuje całkiem inaczej.

krogulec14 said...

Ładny ten Ryn. Zamek, przynajmniej z zewnątrz, też ;-)

Jula said...

Muszę koniecznie wrócić w tamte strony.

Radek said...

Odmiana: Ryn, w Rynie, do Rynu.

makroman said...

nie do końca mnie przekonuje, skoro jedziemy do Berlina a nie do Berlinu...

Anonymous said...

ja jestem Rynianinm czyli czlowiek z Rynu, urodzilem sie, mieszkalem, kochalem w Rynie, Rynowi zawdzieczam wszystkie najmilsze wspomnienia...... a teraz kiedy znacie juz odmianem zapraszam, tak bogqtych jak i niezamoznych..............Ryn na was czeka

makroman said...

Witaj Rynianinie! Na pewno przy następnej okazji każde z nas tam zaglądnie.