Monday, July 31, 2017

U Jana i Kazimierza

Pierwotnie planowaliśmy nieco inną trasę, w zamiarach była Żelazowa Wola i zamek w Sochaczewie, a potem Czarnolas i powrót do domu. Jednak każde jedno liczenie odległości do przebycia, czy to na mapie, czy nawigacją lub zgoła googlemapami wskazywało nam dystans zgoła zniechęcający.  Owszem do Frycka chętnie, do Sochaczewa także ale z noclegiem, padło więc że jedziemy tylko do Czarnolasu. No ale że z Czarnolasu do Kazimierza blisko... No jak tu nie wpaść do jednego z najurokliwszych zakątków Europy?

W samochód wsiadamy na drugi dzień po przejściu przeze mnie Wielkiej Pętli Ryterskiej.  Rano schodząc po schodach dotkliwie apelują do mnie kolana, ale reszta jest OK. Zwłaszcza głowa - wywietrzona, spokojna, gotowa do akcji. Kolanami wszak w samochodzie się nie pracuje, więc spokojnie mogę ich apele zignorować, zresztą po kilku łykach kawy milkną na dobre.

Droga biegnie miło, wprawdzie przed Mielcem ustawili aż trzy "wahadełka", ale to nie są tereny czy trasy turystyczne, więc korki nie narastają - ot spowolnienie, ale nie koszmar. Potem już pełna płynność ruchu.



Jak widać na załączonej mapce, wyszedł nam taki... plemniczek ;-)
Po drodze, zresztą dostrzegliśmy kilka miejsc także wartych zobaczenia, tyle że dwa są priorytetowe i konieczne a tamte oboczne, acz na pewno ciekawe. Ponieważ nie wiemy, co ile czasu nam zajmie, to po prostu przyjmujemy do wiadomości że są, a jak się zdarzy okazja to wpadniemy i zobaczymy.

No ale po kolei.

CZARNOLAS 
Samochód zostawiamy na parkingu  przez parkiem, jest tam też sklep, tyle że zamknięty, co naz jakoś specjalnie nie martwi, gdyż gros prowiantu mamy ze sobą.
Zaraz za brama parkowa, po prawej stronie pyszni się bieluchny pawilon, są tam (kolejność wynikła ze znaczenia bytowego); kibelki, automat z kawą, kasa biletowa, pamiątki, mini galeria obrazów, stoliki przy których można usiąść - kuriozalnie musi wyglądać kawa w kartonowym kubeczku, na białym altanowym nawiązującym do XIXwiecznego wzornictwa stole... - co zdaje się nie tylko nam rzuciło się do głowy, bo przy stolikach nie ma nikogo, za to spacerujących lub siedzących na ławeczkach z kubeczkami jest osób kilka.
 Bezsprzecznie największa, choć tymczasowa ozdoba parku... 

 Cholera mnie bierze na ten mój aparat! Nie pomaga ani lampa błyskowa,ani manipulowanie czasami - to co ma być doświetlone jest skryte cieniem, co co ma być przyciemnione, jest przepalone - nie ma szans wykrzesac z tego pudełka nic sensownego. 


Już na wstępie wprowadzam w stan konsternacji panią pilnującą ekspozycji, zadając jej pytanie, czy mogę powozić Żonę na łódce łagodnie kołyszącej się na pobliskim parkowym stawku? 
Trafiony zatopiony - widać byłem pierwszym który takie pytanie zadał!!! 

No ale nie można - standardowa odpowiedź... jak się czegoś nie wie, to najbezpieczniej odpowiedzieć nie wolno"!!! 
Taki przyczynek do opowieści "żyjemy w wolnym kraju"... ludzie niewolnictwo będą mieć w sobie jeszcze dokąd nie wymrze przynajmniej moje pokolenie, choć pewnie i dłużej, bo jak rozmawiam z osobami mającym teraz lat 30 z okładem - to także pośród nich wolnych  ludzi nie zbywa. 
W sumie czemu miało by zbywać? Skoro państwo i mendia robią wszystko by wychować sobie posłusznych, bezmyślnych, zniewolonych już we własnym umyśle "członków społeczeństwa" - 
Korci mnie by mimo wszystko wsiąść do tej łódki... z racji na osobę Marzenki, która niespecjalnie lubi te moje auto da fe, daję sobie spokój. 

 Idziemy na ekspozycję - historycznych oryginałów mało jak w amerykańskim antykwariacie, głównie puste  ściany z sentencjami, fragmentami wierszy, czy fraszek.

 "dworskie warcaby" ;-)
A tu oryginalne drzwi z dworku Kochanowskiego - dobre i to!


Niewiedzieć czemu Bona Sforza kojarzy mi się z babką zielarką występującą w Ranczu...
A Wam? 

Jak by w rycerskim domu oręża zabraknąć mogło? - przez litość nie publikuje zdjęcia fatalnej rekonstrukcji miecza dwuręcznego - który notabene nigdy bronią rycerską nie był i imć Kochanowski w rekach takowego mieć nie mógł.  No ale czem chata bogata tem rada...

scenka rodzajowa.

lapidarium
pamiątki po M/S. Kochanowski. 

i to w zasadzie wszystko.
Przyjemne wnętrza, jednak ekspozycja więcej niż skromna. Przyjedzie tu taki produkt współczesnego systemu edukacji i odjedzie i ... nadal nie będzie wiedział kim ten cały Kochanowski był...

Potem idziemy do piwnic - na dalszą cześć ekspozycji.
I w zasadzie jedynie z faunem się po droczyć wypada, gdyż tam także skromność ponad miarę.  


Kapliczka przypałacowa - stoi na miejscu dworu Jana Kochanowskiego.

I to w zasadzie jeden z nielicznych oryginalnych śladów mistrza.
Wewnątrz rzecz jasna kolejna ekspozycja manekinologiczna.
I tylko epitafia na ścianach wskazują że kiedyś był to obiekt sakralny.


Lipa pod tytułem "tu kiedyś stała lipa"...

Się zastanawiam skąd oni to wiedzieli? Czy Kochanowski sobie ową lipę naznaczył, czy może potomkowie Kochanowskiego tak owo miejsce hołubili?

A w głębi na zdjęciu wyżej widać "legendarny kamień" - znaczy taki na którym w/g legendy miał najwybitniejszy z Sycyńczyków siadać.
hmmm jak by to ująć... Nie czuję tej legendy, choć nie przeczę by kamienia tam nie było, ale dramatycznie usiłuję odnaleźć w głowie jakikolwiek tekst mistrza odnoszący się do owego kamienia i niestety ponoszę klęskę. 
  

Parkowy amfiteatr.

i galeria rzeźby pod jego mini podcieniami - ale przyznać muszę że oglądałem z zaciekawieniem. 

A to ów pawilon, na wstępie wzmiankowany.

Reasumując - nie dobierajcie sobie mojego gderania do głowy - pewnie upał mi się na zwoje rzuca, nie jest tak źle, warto tu przyjechać.


POLESIE
Tuż obok Czarnolasu znajduje się Polesie, a tam cmentarz żołnierzy niemieckich.
Miejsce jest dokładnie takie jakie być powinno - z szacunkiem dla majestatu śmierci, ale bez splendorów. 
Aby zwiedzić, trzeba się umówić z opiekunem.

Na powrót wsiadamy w auto i jedziemy do Kazimierza.

SEROKOMLA
Serokomla to nie miejsce, to nazwa promu. 
A jak ktoś czyta regularnie moje posty to wie że co jak co ale promowanie to ja lubię. 

Całkiem zgrabna łódeczka! mały cichy silniczek do tego i mogę Wisłę przepłynąć od Gdańska do ujścia Przemszy - bo wyżej to nie jestem pewien czy "królowa polskich rzek" jest spławna. 
Dwa tygodnie przygody zapewnione! Do tego jakaś plandeka przeciwdeszczowa, namiocik i... 
ej rozmarzyłem się.
 


Nader fajna nazwa dla krypy...
zwłaszcza ta satysfakcja z jaką można kolegom przy piwie rzucić tak mimochodem:
"Panowie... właśnie spławiłem Dodę!"

KAZIMIERZ DOLNY
Byliśmy tu już... i co z tego? 
Są miejsca gdzie zawsze warto wracać, tak jak ludzie z którymi zawsze warto rozmawiać. 
   
Takie które nie nudzą się nigdy, i nawet gdy pozna się już każdy ich kawalątek, każdy załomek i każdy zaułek to człowiek z zafascynowaniem zaczyna poznawać je od nowa, zdumiony jak wiele można tam jeszcze odkryć! 
(analogia z ciałem ukochanej osoby - jak najbardziej adekwatna)
I jak zwykle pies mi mordę lizał - ale tym razem nie jakiś zwykły pies ale jego "artystowska" mość sam Werniks! 
Kim był Werniks? 
Długo by gadać - jedno jest pewne - wiemy kim Werniks nie był... nie był filistrem  


Dziewczynka z karteczkami ;-)

Mnie ciągnie do swoich...
zwiozłem z Kazimierza dwie strony pieczątek! 


 Od dłuższego czasu planowałem założenie zeszytu na pieczątki - wcześniej zbierałem je na mapach, lub luźnych kartkach - co niestety szybko prowadziło do utraty pamiątki albo... jej zapomnienia. 
Dlatego powstał ów... i tu jest problem, bo nie wiem jak go nazwać!
Mam kilka pomysłów - pieczętariusz, pięczątkownik, stemplariusz... jeśli macie jakieś to proszę o podpowiedź, albo o wybranie którejkolwiek z podanych wcześniej propozycji. 

No ale nic nie trwa wiecznie - z Kazimierza, też musimy się w końcu zabierać.
Na Orlenie dolewam gazu i dobijam powietrza do koła. Pisałem Wam że jedziemy z uchodzącym powietrzem? Chyba nie, no więc jedziemy - mam pompkę w bagażniku i w razie gdyby nie było kompresora to mogę jej użyć - ale jest. 
Łącznie, z półcalowym wkrętem ∅ 4mm w oponie, zrobiłem ponad pół tysiąca kilometrów! 
I co nadal nie wierzycie że Bóg kocha wariatów?
Pytacie czy nie wiedziałem? - wiedziałem! 
Pytacie czemu nie zrobiłem? - bo nie miałem czasu, mogłem jechać do "gumiarza" albo iść w góry, dla mnie wybór był prosty i oczywisty.
Pytacie czy się nie bałem? - owszem nie bałem się, czego mam się bać, skoro ufam Bogu?!  
Zresztą nowiutką bryką z wykupionym full assistance to każdy burak potrafi wojażować... 
  

PRZYBYSŁAWICE
Groby rodziny Gombrowiczów.
Ściga nas nie czas ale deszcz - zaraz lunie na powrót - (po powrocie dowiemy się jak silne były burze które krążyły nad południem Polski - nas w drodze szczęśliwie jedynie zahaczając, w necie zobaczymy pozrywane dachy, połamane drzewa, pozalewane piwnice...) - ale kilka minut mamy.
Zatem rozpoczynamy podróż w czasie po cmentarzu w  Przybysławicach - znajdujemy mnóstwo ciekawych mogił i nagrobków ale... 

nie znajdujemy NIKOGO noszącego nazwisko Gombrowicz!!! 

Dopiero w domu, szukając w przepastnych zasobach WWW...

udaje mi się dowiedzieć czemu!

Otóż szukaliśmy grobów w stylu historyzmu, omszałych, poszarzałych, może chylących się...
Tymczasem...

Tymczasem nagrobki zostały pięknie wyremontowane, odnowione - wyglądają jak by postawiono je tydzień temu - są podobne do tych mogił żołnierskich z czasów II Wojny Światowej. 

Melancholijny krajobraz... 

O właśnie takich pomników cmentarnych szukaliśmy!  

Grób - współczesny - ale za to pochowany tam człowiek! 
Ułan, kawaler orderu Virtuti Militari! 
Baczność! 

I to już koniec - w niebie uruchomili pompy wodne - i doprawdy nie ma powodów by nadal tu na cmentarzu trwać. 

Zbiegamy do samochodu (żeby tak faktycznie chciał sam jeździć, to ja bym się cieszył - niestety sam nie chce, muszę siedzieć i kierować - co bynajmniej mnie nie napawa radością) i już bez przystanku do domu. 

Za trzy dni mam zaplanowaną rajzę rowerowa z Bochni do Tarnowa i ... też nie obejdzie się bez przygód, ale to następnym razem.

13 comments:

Kasia Skóra said...

Pieczętariusz to chyba dobre określenie na taki zeszyt :) My też zaczęliśmy ostatnio zbierać takie pieczątki, coraz ich więcej mozna znaleźć na beskidzkich szlakach :)

Wojciech Gotkiewicz said...

Przepraszam Makro, ale za 5 godzin muszę wstać. więc tylko tak szybko napiszę, że: A. Zawsze myślałem, że Czarnolas, to mityczna Kraina, B. Podobna, jak cholera i C. "Pan Makroman i Stemplariusze"?

Ania said...

Nagrobki Gombrowiczów są obok tej kaplicy, którą masz na zdjęciu. Ja w niedzielę znalazłam sama samiuśka. Wypatrzyłam, pokazałam koleżankom i kolegom. Na blogu też są. I się zdziwisz, jak wyglądają, bo Gombrowiczom w powojennej Polsce nie powodziło się najlepiej. To i nie mogli sobie pozwolić na szaleństwa nagrobkowe, jak przypuszczam.
PS Kiedy dokładnie tam byleś? Bo nasza ferajna 29 lipca.

Ania said...

O, masz, skłamałam - 30 lipca byliśmy jednak.

Ania said...

Teraz zajrzałam do linka, który dałeś w sprawie nagrobków. I okazuje się, że tam nieaktualna sprawa. Po odnowieniu nagrobki znów omszałe.
Nie dałam zdjęć, na których widać lepiej, jak bardzo grób Jana i Janusza są zarośnięte.
No i jest trzeci grób w stylu tego z płytą - tam jest pochowana żona Janusza z córką z pierwszego małżeństwa.

Rademenes II said...

Zapraszam do Sochaczewa. Jak będziesz jechał w tym tygodnkiu polecam się za przewodnika, jeszcze mam urlop - pokaże Wam rzeczy które nie istnieją, alebo których normalnie nie znajdziesz...

makroman said...

Kasiu i Kamilu - bo to fajna zabawa, w wielu miejscach są dostępne takie stempelki, niekiedy na poczcie, niekiedy w IT lub w schroniskach, trzeba się pytać. Ale zabawa lepsza niż z łapaniem pokemonów;)

Wojtku - orgia snu! U mnie pięć godzin to norma, często zresztą dzielona. Taki urok pracy na zmiany.ad B- kto i do kogo?

Ty mówisz Stemplariusz, Kasia i Kamil Pieczętariusz, Ania i Rademenes milczą taktycznie... Co wybrač?

Aniu - tydzień przed Wami. Nie ma wyboru - zacząłem kombinować nad trasą rowerową (z dojazdem samochodem) w tamten teren, i wtedy może więcej się uda odnaleźć, bo tam comi rusz coś podróżnego kieruje całkiem w bok od trasy którą zmierza. Swietnie się spisałaś w zbuieraniu informacji. My dzisiaj planowaliśmymz Marzenką rowerowy wypad do Zalipia, ale w piecu jezdzić się nie bardzo daje.

Rademenesie - chętnie skorzystamy, choć nie wiem kiedy uda się nam znaleźć termin, moze dopiero w przyszłym sezonie.

Wojciech Gotkiewicz said...

Może i orgia, ale nie kilka dni pod rząd, bez możliwości dosypki:))) PS. Bona do babki:))

makroman said...

Wojtku - da się z tym żyć.. ja tak mam od 25 lat! ;-) Choć czasami mam odlot i np. zaczynam gadać brednie (znaczy większe niż zwykle ;-) )

Hanna Badura said...

Miałam ochotę zajrzeć w tym roku do Czarnolasu,
ale dzięki Twojej relacji ochota mi odeszła. Może lepiej zajrzeć do innych miejscowości.

Jula said...

W takich miejscach jak Czarnolas to wolę sobie pospacerować i pooglądać architekturę. Bo niestety wystawy wewnątrz przeważnie są ubogie i tak na dobrą sprawę, mało ciekawe.
Masz rację co do Bony, rzeczywiście podobna.
Pieczętariusz :) bo nie kojarzy się tak bardzo z templariuszami jak stemplariusz :D
Pozdrawiam

Michał said...

Witaj Macromanie.
Fajna wędrówka. Trafiłeś w moje klimaty.
Z aparatami różnie bywa, są często kapryśne, albo nie do końca je rozgryźliśmy.
Od czego są programy do obróbki zdjęć.
Pozdrawiam i za komentarz dziękuję.
Michał

makroman said...

Hanno - zajrzeć zawsze warto, byle jednak nie nastawiać się na zbyt wiele.

Julo - a soacer przyjemny, park czysty i zadbany choć przydał by się ogrodnik z odrobiną polotu, by go ożywić.

Michale - ten po prostu już się "sypie", a w programie spokojnie poprawisz kontrast lub nasycenie czy kolory, ale jak przepali lub niedoświetli to cudów nie zrobisz. Żeby jeszcze zapisywał RAWy , ale ten nawet tego nie robi.