Tuesday, January 28, 2014

Zwariowana ósemka zimową porą.

Wykreśliłem sobie wczoraj ósemeczkę, taką zwariowaną co nieco, wykorzystując fakt że wreszcie jest śnieg. Bez śniegu, to cała impreza już nie jest tak malownicza, no może jeszcze tuż przed żniwami, jest tam równie malowniczo. Słoneczka tylko mało było, zbyt mało, by fajnie na zdjęciach to wszystko pokazać, ale trudno - telewizornia zapowiada odwilż, nie było na co czekać - nogi dopominały się marszu.

Ruszyłem przed dziesiątą, wiedząc że najpóźniej około pierwszej muszę być w domu, tak aby coś zjeść, jechać po dzieci i zdążyć wyjść  na autobus do pracy.

 Podejście pod "Marcionkę" - stromo, ale urokliwie - na mnie zresztą nie robi większego wrażenia, gdyż pokonuję je prawie codziennie idąc z Aurą na spacer - tym razem Aura też miała iść ze mną i nawet poszła... tylko się suce zachciało obchód po osiedlu zrobić a nie po górach i paryjach łazić.

 Kościół Św. Marcina - zawsze piękny, ale "pod śniegiem" to już rzuca na kolana - oczywiście jak zawsze, zostawiłem swój wpis w księdze pamiątkowej z opisem zamiarowanej trasy.

 Św. Marcin na posterunku - cokolwiek plecami do Tarnowa odwrócony - i tak dobrze że pion trzyma, bo jak by był przygarbiony, to skojarzenie z wypinaniem się na Tarnów było by oczywiste.
Jak by kto chciał, to obok widać konstrukcję altanki - nawet jadąc samochodem warto tu "zahaczyć" i 
odpocząć podziwiając widoki.Tym bardziej ze jest tu spory parking.


Kolonia Łękawica- w temacie zadupia, lepiej się wyrazić nie sposób. To w zasadzie dwa domy, stodoły, jakieś wiaty i kawałek dalej mała pasieka.


Tu już trzeba znać ścieżki, i to znać bez ich widoczności - bo wszystko jest zasypane śniegiem - tyle że ja te ścieżki znam i wiem obok których drzew iść, którędy.
A propos - na wprost to Trzemesna - choć kiepsko ja widać.


 Schodzę w dół, kijki zapierane o bruzdy na polach, świetnie pozwalają odpocząć nogom.A zdjęcie jest robione w pół drogi i pod górę, stąd wrażenie jak bym jednak podchodził.

Do Łękawicy schodzę bez problemów, potem spokojny marsz pomiędzy domami i do Skrzyszowa - tu już zaczyna się większy ruch, więc odbijam "w pola" i ścieżkami wytyczonymi przez zwierzaki zdążam do lasu - w lasach nie polecam takimi traktami łazić - raz że praktycznie na sto procent łapie się kleszcza (bo tam jest ich najwięcej), to jeszcze w niektórych okolicach można wejść w potrzask zastawiony przez kłusownika.

Wkrótce docieram do Kruka, schodzę między drzewa i wychodzę po jego drugiej stronie, dokładnie tam gdzie chciałem -ma miejsce biwakowania.


Leśny biwak w Skrzyszowie -w oddali wieża kościoła, szamam Horalkę - zdecydowanie polecam na rajdy - lekka, dodaje mocy, nie obciąża ani żołądka ani plecaka. Patrze na zegarek - za piętnaście 12 - mam więc godzinę i piętnaście minut by wrócić - nie realne, nie zimą - ale będę się starał.

Na podejściu staram się wyciągać krok - nie da rady, śnieg skutecznie zniechęca, obsuwając się spod nóg, co powoduje że na każdy krok zaledwie 2/3 dystansu okazuje się skuteczne, reszta to mielenie nogami w miejscu. Co gorsza, pod śniegiem jest lód - więc stopki na kijkach ślizgają się nie dając pewnego podparcia, zdejmuję je - ale tu niespodzianka. Spieki wolframowe, są ostre i twarde, bez problemu przebijają cienką warstewkę lodu i kijek zagłębia się w podłożu, trzeba go wyszarpywać przy użyciu sporej siły i ze sporą stratą czasu, tak źle i tak niedobrze - co kilkadziesiąt metrów zdejmuje lub zakładam stopki, tak by dostosować się do warunków nawierzchniowych - to jedyna metoda, ale skuteczna, co prawda wymaga robienia przerw, ale nie wybija z rytmu przy każdym kroku.


Znów było zejście, Kolonię Łękawicę, zostawiłem z tyłu i wkraczam znów do lasku. Jakiś tuman, testował tu na strumyku swoją terenówę, więc rozjeździł bród - co gorsza jest on teraz skryty pod lodem i doprawdy nie wiem gdzie postawić nogę. sonduje przeprawę wolframem - działa - łub jest na tyle silny że dźwiga mnie bez problemu - zresztą tu zawsze jest bardzo zimno - nawet wiosną, gdy na pobliskich stokach już w najlepsze kwitną  zawilce i szczawiki tu na strumyku wciąż jeszcze jest lód.


I znów na górce - jakoś wylazłem, ale mięśnie na pośladkach bolą mniej jakby po ataku rozochoconej watahy kolesi Biedronia.
Tarnów wita. 

A nad Zawadą zaczynają się zbierać śniegowe chmury - najwyższa pora stąd spadać - tym bardziej ze zostało mi 20 minut.

Schodzę, starym szlakiem miejscowych działkowców. Po chwili jestem na Harcerskiej - tu ju z łatwo - tyle ze zmęczenie nie pozwala przyśpieszyć. W domu tyle czasu by szybko zdjąć przemoczone spodnie i buty, dopalić w piecu, zjeść (harcerskie danie - ryż, kiełbasa smażona w plasterkach z mrożonymi warzywami) i jechać po dzieciaki - na szczęście w pracy spokój.

Ps. "skruszona" Aura skręca się pod moimi nogami, udając że wcale nie specjalnie poszła na boki...



Route 2 423 916 - powered by www.bikemap.net

4 comments:

gwiezdna said...

ho-ho, kolega z przewyższeniami nawet trasę zapodał :)bardzo zacny spacer a i widoki piękne :)

makroman said...

zacny - czasami śmieszą mnie co nieco ziomale moi, opowiadający o trudnościach tras w Gorcach, czy na Magurze, podczas gdy pod nosem mamy kilka szlaków nic tamtym nie ustępujących.

A przewyższenia, to oczywiście zasługa Nomada. Jak dla mnie opanowanie obsługi skryptów na necie jest stosunkowo ciężkim wyzwaniem.

gwiezdna said...

hmm, to są jakieś trudne szlaki w Gorcach? tak się pytam tylko ;P

makroman said...

Jak dla kogo - ale sama wiesz że trochę podejść tam jest. Z drugiej strony nie chodziło im chyba o trudności techniczne - ale po prostu o ilość potu wylanego na danym szlaku.